Arturo Pérez-Reverte – „Klub Dumas” (Recenzja książki)

„Dziewiąte Wrota” to był niezły film. Ciekawy i po prostu dobry. Johnny Deep i klimatyczne scenerie na pewno miały w tym największy udział, ale i sama fabuła sprawiała, że chciałam wracać do tego filmu i widziałam go trzy, czy cztery razy.

„Klub Dumas” odkryłam w Legimi już jakiś czas temu, ujęłam go we wpisie o ekranizacjach bardziej znanych od książkowych oryginałów, a teraz wreszcie postanowiłam się z nim rozprawić.

Każdy z rozdziałów zaczyna się cytatem, często oddają one choć trochę to, z czym spotkamy się na kolejnych stronach, jednak sama nie wiem, czy do mnie to trafiło. To znaczy wiem – nie trafiło.

Przez kolejne strony przedzierałam się z trudem. Nie pomagało odtwarzanie scen z filmu i wyobrażanie sobie Lucasa Corso takim, jakim widział go Polański, czyli o twarzy Johnny’ego Deppa z kilkudniowym zarostem.

Fabuła

Fabularnie to nie jest nudne, jeśli widzieliście film, to wiecie, czego się spodziewać. W powieści jest jeszcze jeden główny wątek, obok tych trzech książek ze złowieszczymi rycinami. Jeśli już uda się wsiąknąć w akcję, to droga połowa historii znika w krótkim czasie.

Pierwsze pół jednak to dla mnie jakiś taki bełkot. Sama nie wiem, przetłumaczenie femme fatal jako kobieta fatalna to dla mnie kompletna porażka. Tak, widzę, że to niby całkiem popularna i prawidłowa nazwa. Nudziły mnie te wszystkie monologi, takie wiecie, głębokie na siłę, przydługie i niepotrzebne, których było sporo. Zdania poukładane tak, żeby brzmiało dobrze w cytatach, niekoniecznie jako integralna część całości – jak w Dorianie Grayu.

Dlaczego nie?

To było męczące i gdybym porzucała książki, ta byłaby na pewno jedną z nich. Całościowo jednak przebrnęłam i to nie było złe, ale nie umiało mnie wciągnąć przez większą część. Może to przez ten zgrzyt, że człowiek ma wrażenie, że akcja rozgrywa się sto lat temu? Choć tak naprawdę, to powieść współczesna?

Postacie mnie nie zachwyciły. Może to przez to, że nie czytałam Muszkieterów? Może gdybym znała twórczość Dumasa, to całe te 400 stron odbierałabym inaczej?


Film był lepszy! I naprawdę nie boję się tego powiedzieć. Trochę boję się teraz ruszać „Upiora w Operze”, bo „Portret Doriana Graya” uwielbiam na dużym ekranie, a powieść też do mnie nie trafiła. Ale do trzech razy sztuka, prawda?

Z „Dzieckiem Rosemary” było trochę inaczej, bo film mi się nie podobał, a współczesne książki (Kwartet „Dawcy” czy „Więzień Labiryntu”) spisują się zazwyczaj o wiele lepiej, gdy się je nadrabia po filmie, bo pokazują o wiele więcej historii i głębi bohaterów. W przypadku „Klubu Dumas” mam naprawdę wrażenie, że wzięli to co dobre w tej historii i wsadzili w sensowny i ciekawy film.

#5. Klub Dumas

#5. Klub Dumas

Autor: Arturo Pérez-Reverte
2/5
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 350
Przeczytane: 26.02.2017
środa
01.03.2017
3
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dobrze rozumiem, że najpierw widziałaś film? No to wiesz, książka wypada blado. Choć mnie się podobał klimacik, no i to, że jest o książkach (jak się ma fisia książkowego, to na całe życie).

Tak, film widziałam już bardzo dawno temu i mi się podobał. Dopiero niedawno się dowiedziałam, że to na podstawie książki – jeden z tych momentów, kiedy naprawdę film jest ciekawszy.

Może. W ogóle nic Dumasa nie czytałam ;D