Jeśli chodzi o moje życie ostatnio, to nawet nie mam czasu pomyśleć o tym „co u mnie”. Pracuję, dużo. Możliwe nawet, że trochę za dużo, skoro dziś dopiero wtorek, a ja się obudziłam z bólem głowy (po przepracowanym całym weekendzie i intensywnym poniedziałku).
Kolejny dzień wyzwania, słowem na dziś jest party, czyli coś w sumie nawet trudniejszego niż crazy. Imprezowiczką nie jestem, nigdy nie byłam i już raczej nie zostanę… Ale czasem gdzieś coś się zdarza, co podejść może pod ten temat.
Raz na jakiś czas trzeba trochę wyjść do ludzi, wyjść poza strefę komfortu i pisanie tylko o ukochanych tematach. Czasem trzeba wziąć udział w jakimś wyzwaniu, żeby temat mieć z głowy, tylko pokombinować nad pasującą treścią. Jest to dla mnie zawsze faktycznie Wyzwanie, coś co pobudza moje szare komórki i zmusza je do kreatywnego myślenia.
Zdarzają się Wam takie dni, kiedy macie ochotę zakopać się wśród staroci? Pamiątek, rzeczy, które były dla Was ważne X temu, a teraz tylko leżą i się kurzą? Mnie tak naszło właśnie ostatnio. Odkopałam swój stary i sponiewierany zeszyt, którego zapełnianie zaczęłam w 2006 roku.
Ten wpis ukazał się na moim blogu 13 maja 2011 roku. Dodaję go tu by nigdy nie zginął. __O tak, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bez najmniejszych wątpliwości. Tak szczęśliwa ja jeszcze nigdy nie byłam, bo nic nie może się równać z tym, co spotkało mnie w Berlinie.
Dawno dawno temu, gdy WordPress dopiero rósł w siłę, gdy potęga Google’a nie była jeszcze tak widoczna, nie było Facebooka, a blog.onet.pl był najpopularniejszą stroną wśród nastolatków, blogi i blogowanie były zupełnie inne. Zupełnie.