Dlaczego niepójście na studniówkę było najlepszą decyzją mojego życia?

To było w sumie już dawno temu. 6 lat to przecież ćwierć czasu, jaki spędziłam na tym świecie. A jednak pamiętam to bardzo dobrze i czasem zdarza mi się taki wieczór, gdy cholernie cieszę się z faktu, że olałam własną studniówkę, bo nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz i całe moje życie byłoby zupełnie inne.

Czcze gadanie, prawda? O każdym ważniejszym momencie w życiu można tak powiedzieć, tak? To ja Wam zaraz pokażę, dlaczego to jedno wydarzenie sprawia, że w alternatywnym wszechświecie wszystko wygląda kompletnie inaczej.

1. Studniówka

Przez moment nawet chciałam iść. Co prawda nie przepadałam za swoją klasą z liceum, a upijanie się pod stołem w sukience i butach na obcasie to nie moja bajka. Każda z tych rzeczy. Musicie wiedzieć, że to był dla mnie horror w tamtych czasach włożyć sukienkę czy nawet spódnicę i buty, które nie były adidasami czy trampkami. Byłam skejtem, chłopczycą i to kompletnie nie był mój świat. Ale kiedyś, jeszcze przez GG, w rozmowie z jedną z moich większych „miłości” padło hasło o studniówce. Że w sumie by mógł przyjechać z drugiego końca Polski i ze mną pójść. Byłam cała w skowronkach przez kilka miesięcy, a potem on sobie kogoś znalazł i stwierdziłam, że to nie ma najmniejszego sensu.

To był początek stycznia, od miesięcy wiedziałam, że nie idę, gdy zobaczyłam na mieście plakat, Battle of Skarland. To była bitwa B-Boyów, połączona z koncertem Grubsona. Wtedy jeszcze nie wiedziałam kto to, ale dobrze wiedziałam, że będzie tam trochę moich znajomych z imprez w lokalnym klubie. Idę. Załatwiłam dla siebie i mamy wejściówki.

Dzień studniówki zaczął się dla mnie wcześnie. Już o 13 zaczęła się część na hali, gdzie można było zobaczyć sporą liczbę formacji w bitwach. Cudne! Po dość krótkim czasie miałyśmy już swoich faworytów, a ja już znalazłam co najmniej kilka powodów by się szerzej uśmiechnąć.

Było naprawdę fajnie. Było dużo moich znajomych, tych młodszych albo starszych, bo przecież moi rówieśnicy szykowali się do własnej imprezy.

Ja, jak to ja, musiałam podejść do kogoś i zagadać o fajne zdjęcie. Wybrałam teamy naszych faworytów, podeszłam i zaczęliśmy rozmawiać. Jeden gość mi się spodobał (oczywiście), zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie a on na odchodnym rzucił, żebym go oznaczyła na zdjęciu na NK jak je wrzucę (bo to były te czasy jeszcze!), więc siłą rzeczy dodaliśmy się tam do znajomych jakoś niedługo później.

S208

Po rozdaniu nagród i koncercie Grubsona nadszedł czas na After Party. Pojechałyśmy z mamą do domu się przebrać i coś zjeść. Gdy weszłyśmy do klubu była 21. Jakoś tak jak zaczynała się moja studniówka. Był tam i On oczywiście. Ze starego bloga mogę wyczytać, że przez pierwsze pół imprezy tańczył jakby do mnie, dopiero potem zaczęły wyrywać go inne dziewczyny.

Wieczór był świetny, do domu trafiłam koło drugiej i wiedziałam, że to była dobra decyzja.

2. Pokahontaz

Byłam skejtem i słuchałam odpowiedniej muzyki i choć bardziej przemawiał do mnie Owal czy 52 Dębiec, to dobrze wiedziałam co to Paktofonika. Nie zmieniało to jednak faktu, że z tego bardziej szanowanego rapu okazjonalnie słuchałam tylko Pezeta i pojedynczych utworów Kaliber 44.

Przyszedł luty, na mieście plakaty informujące o koncercie Pokahontaz we wspominanym wcześniej klubie. Nie planowałam iść – dla mnie koncerty mają o wiele więcej sensu, jeśli jestem w stanie wymamrotać chociaż część tekstów, ale dostałam wiadomość od Tego B-Boya z Lublina.

„siemanko, co tam słychać, będę w Skarżysku 13 lutego to byśmy się spotkali”.

Nie należę do dziewczyn, które dostają takie wiadomości. A jednak. Więc poszłam, bo czemu by nie.

Powiem Wam tylko tyle, że z koncertu pamiętam niewiele, bo jakiś miły człowiek kupił mi Martini z colą. Przywitałam się z Nim, pogadaliśmy kilka minut i każde poszło w swoją stronę, w sumie dość śmieszne.

Wróciłam do domu, usiadłam do komputera, chyba na Skype świeciła się ikonka dostępności pewnego chłopca z forum, do którego po cichu wzdychałam. Pisaliśmy wtedy chyba do świtu a ja się zdążyłam znów zakochać i wziąć wreszcie pod uwagę czwarte miasto do studiowania – Katowice.

Przez kolejne miesiące tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że to właśnie to miasto.

3. Katowice po raz pierwszy

Był 10 kwietnia pamiętnego roku. Poranek spędziłam w pociągu z siostrą i jej chłopakiem. Pół godziny przed naszą docelową stacją po przedziale rozeszły się ciche szepty, że spadł samolot z prezydentem.

Wysiadłam na stacji na miękkich nogach. To było moje pierwsze spotkanie z kimś z internetu, z kimś, kto nie był znajomym znajomego. Nazywałam go w tamtych czasach kocurkiem i uwielbiałam słuchać jak czyta „Małego księcia”.

Spędziliśmy cały dzień odcięci od tego zamieszania, od flag opuszczonych do połowy masztów. Już wiedziałam, że to będą Katowice…


Gdyby nie kocur nie miałabym konta na blipie i nie byłabym na studiach w Katowicach, tylko w Poznaniu, Lublinie lub Wrocławiu, bo Śląsk nigdy wcześniej nie był opcją. Bez blipa i bez Śląska nie byłoby mnie tu, nie poznałabym Krzyśka, nie poznałabym Adama i ogólnie całe moje życie wyglądałoby inaczej. Ale nawet nie jestem ciekawa – tak mi dobrze.

czwartek
19.05.2016
46
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Też nie byłem na swojej studniówce. Raczej nie miała takiego wpływu na moje życie jak u Ciebie, ale i tak to był dobra decyzja.

Wybacz, że dopiero teraz czytam ale niestety, brak czasu. Bardzo fajna historia, swoją drogą, ja lubię tylko wszystkie odmiany rocka, nie lubię rapu czy hip hopu. Ale nie trawię koncertów, wolę słuchać w domowym zaciszu albo na słuchawkach. Jak by wyglądało Twoje życie gdyby nie to, myślałaś o tym? Swoją drogą, wierzysz w przeznaczenie?

Nic się nie stało :D
Miałam swoją fazę na hip-hop, koniec podstawówki i gimnazjum, potem przerzuciłam się na rocka, ale nadal chodziłam na koncerty u nas w mieście, bo znajomi raperzy, a że bilety były zawsze za max. 20 zł, to żal mi było odpuszczać okazję do wyjścia z domu ;) ale koncerty uwielbiam, szczególnie moich ukochanych zespołów. Rzadko mi się to zdarza, ale już trzy zespoły takie mocno ulubione widziałam na żywo ♥

Czasem może przez chwilę – nie byłabym na Śląsku. Tylko pewnie w Poznaniu, więc moja siostra nadal poznałaby swojego męża (bo właśnie jest z Poznaniu, a siostra się tam wyprowadziła na studia, bo ja się miałam przenosić, no ale poznałam Krzyśka i zostałam). Może nawet skończyłabym studia? Może nie byłabym graczem? Bo zaczęłam grać w strzelanki przez Krzyśka właśnie i jego konsolę – nigdy wcześniej mnie to nie kręciło. I cholera, bez Battlefielda i mieszkania w Bytomiu nie poznałabym jednego z moich najlepszych przyjaciół. Byłoby bardzo inaczej.

Jasne, że wierzę! Dużo rzeczy mi mówi, że istnieje coś takiego jak przeznaczenie.

Ja od rocka nie mogę się oderwać nadal :D Czyli jednak nie jesteśmy kowalami własnego losu wg Ciebie? :D Ja jednak czuję się bezpieczniej z myślą, że to co się u mnie w życiu dzieje, to tylko odpowiedź na to, co zrobiłem.

Nie no, czekaj, dla mnie przeznaczenie to nasze możliwości, w sensie, może się tak stać, ale przecież nie musi. Są jednak takie sytuacje, że naprawdę mam wrażenie, że to coś „więcej” niż zwykła reakcja. Np. to, że w Battlefieldzie właśnie, zupełnie przypadkiem, poznałam gościa z Włoch, który pochodzi z miasta w którym mieszka i dogadujemy się razem tak cudownie, że w sumie nam stuknęło ostatnio 2 lata przyjaźni. Jak to może nie być przeznaczenie? :D

To rzucaj zespołami! Rocka nigdy za wiele.
Ja się teraz w sumie we wszystkim kocham, bo i z klasycznej coś się znajdzie, dużo indie rocka, jakichś miksów z electro, pop czy ska też gości na ulubionej playliście. Się nie ograniczam ;D

Hehe, to może zrodzić myśl, że właśnie dla Ciebie mógł powstać Battlefield i dla niego, byście mogli się poznać :D

Indie rock jak najbardziej. W sumie, jest coś ,czego nie cierpię bardziej niż rapu czy hip-hopu. Disco Polo :D:D:D

Haha, no aż tak to może nie, ale powiedz, coś w tym jest. Bo takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają za często chyba.

O tak, to fakt, najgorsze co może być :D Jak masz ochotę podyskutować o muzyce, to parę postów się znajdzie w tym temacie – może akurat trafisz na coś czego słuchasz albo właśnie odkryjesz coś nowego? Bo zdecydowanie rock/indie to dominujący gatunek u mnie na playliście.

PS. jak masz jakieś playlisty to ja zawsze chętnie do przesłuchania :D

Coś w tym jest, to prawda, chociaż w przypadku mojego życia wygląda to trochę inaczej.

A poczytam sobie, może na coś trafię :P
Co do playlist, mogę ci potem podesłać po prostu parę zespołów, których muzykę sobie naprawdę cenię :P

Ja natomiast na półmetku nie byłam a kolejny raz na studniówkę bym nie poszła. Jedna w życiu wystarczy. Pełno młodych, pijanych ludzi co mnie drażni.

Półmetek? To chyba u nas się połowinki nazywało. Też nie byłam, ale wiem, że było dużo rzygania. Nie mój typ imprezy ;/
To strasznie smutne, że dużo ludzi tylko w ten sposób się umie bawić.

Masz rację. Picie nie gwarantuje dobrej zabawy a następnego dnia niewiele się pamięta. Coraz więcej młodych sięga po alkohol ale cieszę się, że również inteligentni umieją powiedzieć NIE.

Źle wspominam tylko jedną taką imprezę i to nie swoją. Kiedyś była taka jedna specjalna studniówka – Studniówka z You Can Dance!!! Może kojarzysz tę akcję – to było zaraz po 2 edycji tego programu. Gwiazdki z TVN tak się napruły, że szkoda gadać, gdyby nie ja i jeszcze kilku ogarniętych uczniów to dostaliby w toaletach tak po swoich buźkach (tancerze) za przystawianie się do dziewczyn, że by się nie poznali stojąc przed lustrem. Tylko z dwoma osobami z ponad 20 z tego programu dało się normalnie porozmawiać. Reszta niestety wolała się zalać, a z czasem (czyli już przed północą) chodzili od stołu do stołu i żebrali o kieliszek wódki od maturzystów. Żenada!!!

Byłam tylko na swojej studniówce, szczęśliwie część dziewczyn z mojej klasy szła bez partnerów. Chociaż tańczyłam, chociaż starałam się uśmiechać to od początku studniówki byłam zmęczona. Chyba jestem jedyną osobą, która cieszy się z tego, że skończyło się wcześniej i można było wrócić do domu szybciej, bo następnego dnia chyba miał być mecz. Oczywiście nikt pieniędzy nie zwrócił za tę godzinę krócej, bo Filharmonię Zielonogórską trzeba było opłacić, bo kwiaty na koniec itp. Szczęśliwie jedyne koszty jakie poniosłam to studniówka, rajstopy, wsuwki i lakier do paznokci, więc źle na tym nie wyszłam. Jednak potańczyłam sobie porządnie odbijając fakt, że ani w 18 ani w 19 urodziny nie byłam na żadnej potańcówce, a lubię tańczyć z kimś (tylko nie poloneza, tego nienawidzę). Co jeszcze pamiętam z mojej studniówki? Ano to, że DJ sobie dwie przerwy zrobił i strasznie się przeciągały rzeczy typu przemowy, zdjęcia i polonezy (bo oczywiście podzielili jakoś siedem klas w grupy i każda grupa miała układ z innej parafii). I pomijając fakt, że tańczyć lubię i spod sukienki tenisówki mi nie wystawały to trochę żałuję tej mojej studniówki, bo akurat skoki były w telewizji, a po skokach mogłabym sobie coś poczytać.

Jak nie wszyscy mieli parcie na partnerów to faktycznie dobrze, u mnie to chyba dosłownie 2 osoby szły bez, a reszta co nie miała pary sobie w ogóle darowała… Ale to inny typ ludzi.

Potańcówka? Takie rzeczy jeszcze istnieją?

Ale to jak to, że się godzinę wcześniej skończyło a plan był inny? Co najmniej dziwnie.

Lata nie oglądałam skoków :D

Wiadomo, że jak ktoś ma dziewczynę/chłopaka czy inną osobę towarzyszącą powiązaną z nią/nim w różnym stopniu to z nią/nim i tak przyjdzie. Przy moim stoliku była tylko jedna para na dziewięcioosobowy stolik. Parcie na pary było raczej w kontekście poloneza jak ktoś chciał tańczyć, a nas w roczniku chyba z 200 osób było (siedem klas i w każdej +/- 30 osób). Najlepsze jest to, że jeden z chłopaków z mojej klasy przyszedł z dziewczyną i chyba postawił sobie za punkt honoru przetańczyć studniówkę z większością dziewczyn z klasy (nas było 23 kobiety i ok. połowa bez partnerów, albo z partnerami, którym nie przeszkadza, że dziewczyna tańczy z kumplem z klasy).

Obawiam się, że nie.

Miało się ponoć skończyć o 4, skończyło o 3, bo nikt nas nie poinformował, że na następny dzień ma być mecz koszykówki (mieliśmy na sali w Centrum Rekreacyjno-Sportowym w ZG) i trzeba zwinąć dekoracje, stoły, odłonić parkiet (który na tę okazję przykryto). Trochę szkoda, bo drugi raz organizowano tam studniówkę (największa sala w starej Zielonej i jeszcze z klimatyzacją).

Ja oglądam w miarę regularnie odkąd pamiętam (niestety, jak przez mgłę, ale pamiętam m.in. koniec kariery Małysza)

A no to całkiem sensowne proporcje, ładnie. U nas zdecydowanie była przewaga par i to był strasznie smutny widok dla tych dosłownie kilku 'samotnych’ tam.

Fajnie, że są jeszcze tacy, którzy lubią tańczyć i to z wszystkimi, to naprawdę miłe ;)

Trochę po chamsku w sumie, przecież o czymś takim to wiedzieli długo wcześniej…

Pamiętam jak Małysz zdobywał kryształowe kule, a potem jakoś przestałam kompletnie się w tym orientować. Kiedyś to była bardzo rodzinna rozrywka, teraz w sumie tylko dziadek ogląda.

Sensowne czy nie, jednak były osoby, które na zdjęciu klasowym są podwójnie – u siebie i u drugiej połówki.Chyba, że chodzi o proporcje przy naszym stoliku, bo przy stoliku obok były chyba cztery pary na dwanaście osób (my mieliśmy dziewięć). Oczywiście były osoby, które wolałyby iść z kimś, ale przekonały się, że lepiej być samemu, bo dj puścił tylko jeden wolniejszy kawałek.

Dobry scenariusz na film :D:D:D Ja akurat byłem na trzech studniówkach i zabawa była przednia – szczególnie na studniówce mojej obecnej żony, a wtedy przyjaciółki :)

O cholera, to dopiero historia! Długo się znaliście zanim zostaliście parą? :D

Film mówisz? Nie widzę tego, byłby raczej nudny xD

W friendzonie byliśmy nieco ponad 5 lat, a teraz jest jak jest :D:D:D Powiem Ci szczerze, że gdybym wtedy pisał bloga w formie pamiętnika, to dziś miałbym pewnie ogromne grono odbiorców, bo dziwnych sytuacji, zwrotów akcji, etc. była cała masa (niektóre, podobnie jak w Twoim wpisie, działały na zasadzie efetku domina) :D:D:D

Mi ze starego bloga ludzie nie przeszli, bo to już nie ta forma, ale było intensywnie tam xD np. zakochiwałam się średnio co miesiąc w kimś nowym, buahaha

Wow! Ktoś wyszedł z Friendzone! propsy!

Hehehe, też nie byłem na studniówce :D
To ciekawe, jak czasem przypadek, albo świadoma decyzja zaważy na naszym życiu :)
Są momenty, gdy coś się zmienia, i głęboko w środku wiesz, że właśnie zaczyna się coś wielkiego. Uwielbiam to uczucie :)

Ja sobie to uświadomiłam dopiero jak już wylądowałam w Katowicach, że to właśnie od tej studniówki zaczęła się cała lawina wydarzeń.

Czemu nie byłeś? jeju, co za hipsterzy mnie czytają, że większość olała studniówki :D

Lubiłem ludków z mojej klasy, naprawdę. Ale to nie moja broszka – udawać, że się super bawię z osobami, dla których bez alko nie ma rozrywki ☺ Szczerze wobec siebie i innych ☺ Nie jestem niewolnikiem świąt, czy tradycji, niczego nie robię, „bo tak trzeba” ☺

To trochę smutne mieć 18 lat i już nie umieć się bawić bez alkoholu :/

Ja ostatnio już w sumie zrezygnowałam z obchodzenia Wielkanocy… ale Świat Bożego Narodzenia nie odpuszczę, bo to świetna okazja żeby się spotkać z rodziną :P
Buntownik! O cholera.

Ja tak samo nie byłem na swojej studniówce ani na żadnej innej. Nie umiem, nie lubię tańczyć ani nie lubię masowych imprez z wódką w tle. Mimo iż także lubiłem ludzi z mojego technikum.

Czasami takie prawdziwe pierdoły potrafią zmienić totalnie życie, odwrócić je do góry nogami, jak prześledzić wszystkie późniejsze skutki. Ja mam podobną sytuację z osobą, od której kupowałam książki w gimnazjum – niby nic, ale w sumie to gdyby przypadkiem nie siedziała obok gdy szukałam osób z wyższej klasy, to teraz totalnie nie byłabym tu gdzie jestem.
A w temacie studniówki – moim zdaniem nie jest to coś najważniejszego w życiu. Takie tam wyrzucenie przeogromnej kupy forsy w ciągu jednej nocy w błoto, bo bogatszy rodzic z rady rodziców umyślał sobie droższe kwiatki dla nauczycieli i ładniejsze dekoracje sali. Tak przynajmniej było w mojej szkole.

O widzisz, to też nie zaczyna się poważnie. Dosłownie, człowiekowi na myśl przychodzi Efekt Motyla i te pozornie niewielkie wydarzenia, które zmieniają dosłownie wszystko.

Nie mówię, że to najważniejsze wydarzenie, ale dla większości osób z mojej klasy to było naprawdę ważne. Dla niektórych nawet ważniejsze niż matury ;D
Masakra szczerze, bo to naprawdę i tak kupa hajsu samo „wejście”, a jeszcze sukienka i buty i może jakaś nowa fryzura – większość naprawdę traktowała to jak wesele i co najmniej kilka dziewczyn ode mnie z klasy było tego dnia rano u kosmetyczki i fryzjera xD

Uwielbiam takie historie :) Zbiegi pozornie przypadkowych wydarzeń to tak naprawdę całe życie. I można by było się zastanawiać, co by było gdyby było inaczej – ale po co? Jest to, co jest i tego można się trzymać, lub starać się zmienić przyszłość :)

Ja naprawdę nie żałuję, że jest tak jak jest. Nie poznałabym Krzyśka i nie miała takich cudnych dzieci :D więc wiesz! Teraz trzeba pracować na przyszłość, to też racja ;)

Można się czasem pozastanawiać, byle nie za dużo i nie za często, bo jeszcze się okaże, że czegoś naprawdę żałujemy…

Ja niestety „zastanawiam się” codziennie i codziennie żałuję… Myślę, że to mój błąd. Ale staram się już żyć z dnia na dzień, na tyle, że nawet nie wiem, o której danego dnia kończę pracę. :D

Ja zobaczyłem tytuł to uznałem, że koniecznie muszę przeczytać co dalej będzie. Zabawne – wychodzi na to, że ja też nie będę miał studniówki. Przecież będąc na edukacji domowej nie mam klasy, więc tak niezbyt jest jak ją organizować ;) Rodzina i znajomi mi współczują, ale ja jakoś nie widzę zbytnio nic strasznego w tym wszystkim.

Ani nie jestem imprezowy, alkohol mi nie smakuje – bez sensu :D

Bardzo fajna historia. To w sumie ciekawe jak to się dzieje, że gdy podejmiesz tylko jedną decyzję, a nagle widzisz, że od niej zaczęło się kształtować Twoje życie. Skoro jesteś z tym szczęśliwa – brawo Ty! :D

Nie masz klasy! O jak zazdroszczę. Ale faktycznie, ciekawa kwestia, chociaż kojarzy mi się, że na naszej studniówce było kilka osób z nauczania domowego. Podczepili je pod klasy, które miały mniej uczniów. Więc dałoby się to chyba zorganizować, ale musiałbyś chcieć :D

Ja stwierdziłam, że ani nie tańczę, ani nie piję, więc po co ja tam? Żeby się tylko wkurzać? Szkoda pieniędzy, naprawdę.

Jest szereg małych decyzji, które kształtują nasze życie, ale czasem zdarzy się coś większego, tak jak tu, co ciągnie za sobą masę kolejnych wyborów, doprowadzając do miejsca, w którym jesteśmy dziś. Mam świetnego prawie-męża i cudowne dzieci – nie oddałabym ich za nic w świecie! Najważniejsze, to nie żałować, prawda?

Też miałam nie iść na studniówkę. Właśnie przez to, że kiecki i szpilki to nigdy nie były moje klimaty. Ostatecznie poszłam, nawet się pobawiłam, ale żeby się to wydarzenie jakoś szczególnie zapisało w mojej pamięci, to nie. Ot, impreza. :D

To zupełnie inaczej jak się wielu osobom wydaje – ale to chyba przez Amerykę i ich wielką miłość do bali i to, że w serialach i filmach to jest jedna z najważniejszych chwil w życiu młodzieży. U nas też to się już wbiło w jakiś standard i dla wielu osób to naprawdę ważna noc. No ale, wiele to jeszcze nie wszyscy ;)

Co Cię skłoniło do zmiany decyzji? Znajomi czy nuda czy jeszcze coś innego?

Hihi, tak to się uklada:) skejciara nie bylam ale lo pamiętam i kojarzę z k44 molesta i początkami rocka (linkin park, limp bizkit). Wiele decyzji kreuje nasze późniejsze zycie. :)

Powiem Ci, że to było trudne być skejciarą wtedy, bo nie było żeńskich ciuchów :D więc miałam szafę pełną męskich ubrań i zaniepokojonych rodziców.

U mnie się przejście w rocka zaczęło od Papa Roach (Last Resort konkretnie), potem faktycznie przewijali się Linkini, chociaż nigdy nie dotarli do jakiegoś ważniejsze miejsca w moim muzycznym sercu, a potem pojawiło się A Perfect Circle i hip-hop zszedł na drugi plan.

Takie małe drobne decyzje, a ciągną poważne konsekwencje jak spojrzymy wstecz. Aż się efekt motyla przypomina.

Też nie byłam na studniówce. Nie miałam jednak alternatywnej imprezy, po prostu studniówka to dla mnie jakaś farsa, na którą wejściówki są w kosmicznych cenach. :) Co do Katowic też je wzięłam pod uwagę ze względu na chłopka, no i dobrze się stało, bardzo polubiłam to miasto.

U Ciebie też cała studniówka kręciła się wokół tego, żeby się upić? Bo mnie to totalnie odrzuciło. Brrr.

No widzisz ♥ ja się zakochałam w Śląsku ogólnie i chyba Bytom jednak uwielbiam najmocniej. Taki paskudny, a taki piękny.

No nie, Ty też? Zamiast studniówki wybrałem inną imprezę i nie żałuję tego ani trochę. Co prawda nie niosło to za sobą żadnego ciągu przyczynowo-skutkowego ale wiem, że podjąłem dobrą decyzję.

Już kiedyś o tym rozmawialiśmy ;) Dobrze wiedzieć, że jest trochę ludzi, którzy nie byli na studniówce, nie jestem sama ;D

U mnie jak się okazuje, to była jedna z najlepszych decyzji w życiu.