Ekranizacje głośniejsze od książkowych pierwowzorów

Czy zdarzyło Wam się kiedyś przeczytać książkę, na podstawie której widzieliście wcześniej film? Albo obejrzeliście ekranizację powieści, która przypadła Wam do gustu? Na pewno tak. A ile z takich filmów to ekranizacje i nawet o tym nie wiecie?

Zeszły rok to naprawdę był dla mnie moment odkrywania pierwowzorów do głośnych i znanych filmów. Część już przeczytałam, część czytam, a parę dalej czeka w kolejce, na spotkanie już za moment.

Oczywiste oczywistości pominę, takie jak Harry Potter, Niezgodna czy Igrzyska śmierci.

222803996_1024Dziecko Rosemary – Ira Levin

Powieść ta powstała w 1967 roku, czyli zaledwie rok przed bardzo głośną ekranizacją Polańskiego. Jest to cieniutka książeczka, zawierająca niespełna 300 stron w formacie mniejszym niż A5, którą czyta się jednym tchem.

Film i miniserial są praktycznie identycznym odwzorowaniem powieści.

Ring – Koji Suzuki

ring-b-iext8647785Ten japoński horror to już w zasadzie klasyka gatunku, doczekał się trzech filmów azjatyckich i dwóch amerykańskich, a przed nami jeszcze trzecia, już za moment.

Powieść z 1999 jest klimatyczna. Bardzo. Pobudza wyobraźnię, czasem nie pozwala zasnąć, a filmy nie są dokładnym odwzorowaniem, chociaż większość stron od razu rysować nam się będzie scenami z filmów.

Dawca – Lois Lowry

10494661_10154400238470076_6767532807026273041_nEkranizacja z 2014 roku, pod tytułem „Dawca Pamięci” naprawdę przypadła mi do gustu. W abonamencie Legimi spotkać możemy wszystkie cztery książki z serii i szczerze przyznam, to była pierwsza powieść po którą tam sięgnęłam.

Jest to idealny przedstawiciel gatunku Dystopii, tak ostatnio eksploatowanego, choć sama powieść powstała już w 1993 roku. Dla mnie bomba! Przede mną kolejne części cyklu, filmów się już raczej nie doczekamy, więc nie ma pośpiechu, tym bardziej, że z tego co wiem, to kolejna część nie jest powiązana z poprzedniczką – może połączą się dopiero w ostatniej?

Portret Doriana Graya – Oscar Wilde

portret-doriana-graya-b-iext6813553Wydana w 1890 roku powieść doczekała się dwóch ekranizacji, które dzieli ponad pół wieku różnicy. Współczesna wersja z 2009 roku z Benem Barnesem w roli głównej naprawdę mi się spodobała, tak, że widziałam ten film kilka razy.

O powieści dowiedziałam się dopiero niedawno, jak zwykle przypadkiem, przeglądając katalog Legimi, które non stop miesza mi na liście książek do przeczytania. Za mną dopiero 60 stron z 300, ale czyta się to naprawdę dobrze i gdyby nie równie wciągający Nesbo, już dawno odhaczyłabym tę pozycję.

Generalnie, brzmi inaczej niż film i bardzo czuć homoseksualną nutę w tle. Podoba mi się.

Upiór w Operze – Gaston Leroux

Łapka w górę kto wiedział, że Upiór w Operze to była najpierw powieść? Powstało tyle ekranizacji, że gdzieś ten fakt zaginął mam wrażenie. Jeszcze nie czytałam, ale nadrobię, obiecuję.

Wydawana w odcinkach od września 1909 do stycznia 1910, doczekała się tylu ekranizacji i adaptacji, że na Wikipedii ta lista ma osobną podstronę. Wstyd, bo oglądałam jedynie najnowszą wersję z Emmą Rossum i Gerardem Butlerem. Klasykę wypadałoby wreszcie nadrobić!

Klub Dumas – Arturo Perez-Reverte

Dziewiąte wrota” z Johnnym Deppem to ekranizacja hiszpańskiej powieści z 1993 roku.

Klub Dumas nadal czeka w kolejce, bardzo ciekawa jestem jak to będzie wyglądać, bo opowieść o Dziewiątych Wrotach stanowi jedynie część historii umieszczonej w książce. Ktoś z Was może już czytał?


 

Tyle na dzisiaj.

Podzielicie się tytułami takich zapomnianych pierwowzorów?

środa
06.01.2016
24
2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Na to, że Ring był na podstawie książki nigdy bym nie wpadła! Zaskoczyłaś mnie. Inne bardzo mnie nie dziwią, ale ta jedna pozycja tak! Chętnie po nią sięgnę, skoro mówisz, że nie daje spać. lubię czasami coś takiego przeczytać.

Ja, ja wiedziałam, że „Upiór…” to najpierw była powieść;) Jakoś tak mam, że rzadko trafiam na film przed książką. Czytałam po angielsku, polskie tłumaczenie podobno paskudne, a ekranizacja z Butlerem jest, hm, śrrrednio wierna. Stary Leroux się w grobie przewraca, widząc fanki piszczące do seksownego Upiora, w powieści to był regularny potwór i psychol (pamiętam fragment o tym, jak „jego dłonie pachniały śmiercią”) – wizualnie jedyny prawdziwy Upiór to Lon Chaney (https://en.wikipedia.org/wiki/The_Phantom_of_the_Opera_(1925_film)), widziałam wersję z nim bodajże na archive.org. Ale znów, zakończenie nijak się ma do powieści;) Tym niemniej polecam dla oldschoolowego klimatu i podziwiania, jak twórcy radzą sobie przedstawiając środowisko operowe w niemym filmie. Stare kino miało w sobie jednak wiele z teatru – przerysowanie, umowność, konieczność zawieszenia niewiary…

Co jeszcze? „Dzwonnik z Notre Dame” Disneya, w oryginale „Katedra Marii Panny w Paryżu” Victora Hugo. Znów: adaptacja z oryginałem wspólnych ma tylko bohaterów (mniej-więcej), książka jest ciężka, mroczna, twórcy filmu skręcają się jak mogą, żeby ociosać ją z elementów nieodpowiednich dla nieletniej publiczności, ale przez cukrową posypkę przebija czasami ten mrok – Frollo w filmie konsekwentnie nazywany jest „sędzią”, ani słowa o jego kapłaństwie, raz tylko w wersji angielskiej ktoś zwraca się do niego per „minister” (duchowny), ale w polskim tłumaczeniu już tego nie ma;)

„Gra o tron”, obejrzałam chyba pół pierwszego sezonu i kiedy zorientowałam się, że pokrywa on 1/10 pierwszego tomu książki, odpadłam i stwierdziłam, że mam jeszcze co robić w życiu;)

„Przerwana lekcja muzyki”. W filmie wychudzona Angelina seksowna w taki perwersyjno-psychopatyczny sposób, udramatyzowana fabuła i brak ostatnich scen z książki. Książka i bohaterka w niej – meh i drama queen, IMO.

„Książę przypływów” – o filmach, gdzie Barbra Streisand jest jednocześnie reżyserem i główną bohaterką, mam własną rozbudowaną teorię, w każdym razie z książki o dramacie rodzinnym na dusznym, maczystowskim amerykańskim Południu wyciągnięto i wyeksponowano wątek romantyczny, ale całość zrobiona jest sprawnie i z wyczuciem, więc mogę polecić zarówno oryginał, jak i adaptację jako dwa punkty widzenia tej samej historii.

Tyle na szybko. I cześć, Yzojka, czytuję Cię, ale komentuję, hm, pierwszy raz?;)

O mamo! Scarlett! Zobaczyłam nicka i zdębiałam ;) to Twój debiut tutaj, i nawet nie wiesz jak mnie cieszy, że i tu trafiasz czasem.

Upiora hhyba widziałam jakąś wersję z ok. 1940 roku, ale kompletnie jej nie pamiętam. Wiem, że pudełko było w domu i robiłam podejście do tego filmu. Jak tylko stary gdzieś znajdę – obejrzę. Mam w planie wreszcie nadrobić filmowe klasyki z lat 1920-1950, więc wstrzeli się to w klimat. Książka jeszcze przede mną.

O „Grze o tron” wiedziałam, ale ani trochę mnie ten świat nie fascynuje, więc trzymam się z daleka i od książek i od serialu. Dzwonnik też mi się przewinął, pewnie na jednej z tych list ekranizacji Disneya, które mają swoje korzenie w dość drastycznych i ciężkich bajkach dla dzieci.

Książę przypływów? Wiesz, że nie kojarzę kompletnie tytułu? Na pewno więc filmu nie widziałam. Jak polecasz to też dorzucę na listę ;D

Przerwana lekcja muzyki – szczerze nie miałam pojęcia.

Hah, miewam takie rzuty sentymentu;) Aż się zalogowałam, żeby nie mieć wymówki przed pisaniem na przyszłość.

Skoro o klasykach mowa – widziałaś/czytałaś „Przeminęło z wiatrem”? Polecam, a jakże;) Potem „Pożegnalny walc” („Waterloo Bridge”).

Łap Upiorka: https://archive.org/details/ThePhantomoftheOpera

„Grze o tron” mam za złe to, że znów zabiła Seana Beana – no ile można;) Widziałam serial z nim ostatnio, „The Frankenstein Chronicles”, dobra rzecz i masa nawiązań do literatury i autentycznych postaci (Mary Shelley, William Blake…)

Jeszcze z serii oryginał vs. adaptacja – „Anna Karenina”. Książka miała dłużyzny, a przemyślenia Lewina na temat doli robotników kartkowałam, bo szczerze przy nich ziewałam. Lewin ogólnie był wkurzający, widać było, że to ukochana postać autora i wręcz alter ego, taka Mary Sue;) Widziałam w całości dwie adaptacje, z Sophie Marceau i Vivien Leigh (ta pierwsza lepsza, bo choć Vivien cudowna, to reszta obsady paskudnie niedobrana), oraz pół tej najnowszej z Keirą Knightley. Nie dotrwałam do końca, bo Keira mi strasznie nie pasowała, ale uwielbiałam „niepowagę” tej ekranizacji, dosłowną teatralność, to było świeże spojrzenie.

Dziękuję za Upiora!

Nie widziałam, nie czytałam ani Przeminęło z wiatrem, ani Anny Kereniny. Przymierzam się do książki w tym roku też. Kiery to w ogóle nie dzierżę, nigdzie. Jakoś kompletnie antypatyczna jest dla mnie, bez względu na postać jaką gra. To samo mam w zasadzie z Anną Gunn i Emily Blunt.

A Sean Bean przeżył w Silent Hill! O, widzisz? Nie wszędzie umiera. Ale też miałam taki moment w życiu, że trafiałam na filmy, gdzie mój ulubiony bohater ginął. Utalentowany pan Ripley, Gattaca czy Jeremy Renner w S.W.A.T.

Oo, to muszę zobaczyć coś, gdzie się litują nad biednym Seanem;) Silent Hill znam tylko jako grę komputerową, więc powinno być ciekawie.

Kolejny item do kolekcji – Sherlock Holmes. Wyeksploatowany na ekranie wielkim i małym do cna i do szpiku kości, do wyboru do koloru, dla każdego wedle gustu, ja osobiście jestem sherlockową konserwatystką i tych uwspółcześnionych wersji jakoś nie mogę. Cumberbatcha też nie;) Jedynym prawdziwie sherlockowym Sherlockiem jest dla mnie Jeremy Brett z serialu z lat 80., czasem puszczają w tv „Psa Baskerville’ów” z nim.
Trivia #1 – Brett poważnie chorował i widać w trakcie trwania serialu, jak mu się pogarszało, w ostatnim sezonie wygląda jakoś 50 lat starzej niż na początku, na plan musieli wwozić go na wózku, w przerwach między ujęciami podawać tlen, ale sam Jeremy był zdania, że show must go on. Cudny był, i ten głos…
Trivia #2 – w jednym z odcinków Sherlocka w roli stajennego występuje mały chudy wypłosz, zupełnie dziesiątoplanowa rola przerzucającego obornik. Kto to? Keanu Reeves;)
Ale Irena Adler w tym serialu była paskudna, chirurg strasznie jej schrzanił nos;)

Nie widziałam, wiesz? Brytyjskiego Sherlocka nie oglądam, Cumberbatcha nie ogarniam, w sensie, fenomenu. No nic. Elementary mi się bardzo spodobało, ale ja mam słabość do Jonny Lee Millera od czasu Drakuli 2000. A Lucy Liu jest piękna. I pasuje mi tam, naprawdę. Filmy z dream-teamem J. Low i R. Downey Jr też trafiają mi prosto w serce. Ale może to dlatego, że nie oglądałam klasyków? Albo znów, uwielbienie do głównej obsady? Któż to wie. Nadrobię, obiecuję! Pies Baskerville’ów już czeka na czytniku.

Teraz będzie serial Houdini and Doyle z moim najukochańszym aktorem na świecie w roli Harry’ego. Nie mogę się doczekać! Oby to było takie dobre jak mam nadzieję, że będzie.

Ochh, czyli nie jestem sama w niezrozumieniu szału na Benedicta! Patrzę na niego i zastanawiam się, co on ma nie tak z twarzą. Dobry aktor, ale ta niekończąca się z żadnej strony fizys mnie rozprasza;)

Z azjatyckich aktorek podoba mi się Michelle Yeoh, nie jest taka przesłodzona jak na przykład Ziyi Zhang. W „Wyznaniach gejszy” (kolejny materiał do porównań książka vs. film;) Film był przepiękny w sensie estetycznym, plenery, stroje, makijaże…) była magnetyczna, zresztą tak samo jak ta aktorka grająca Hatsumomo. Wychodzi na to, że śliczna Sayuri wypadła najbladziej;)

Houdini & Doyle dodaję do listy, opis fabuły brzmi super!

W Grze tajemnic mi się podobała jego postać, więc już nie reaguję ze dziwieniem na masę Sherlockowych fanów, wynoszących go na piedestał. No ale niech im będzie, Tennantowi też bym w sumie ołtarzyk postawiła.

O widzisz, tego też nie oglądałam. Ale z azjatyckiego kina to ja głównie w horrorach siedzę, więc nic dziwnego.

Ubóstwiam Westona, więc będę pewnie to oglądać milion razy. Twórcy są obiecujący, bo to część ekipy z House MD. Musiało im się dobrze pracować z Westonem, bo były pomysły na spin-off z nim w roli głównej (grał tam detektywa, Lucasa, może kojarzysz?). Jeszcze tylko dwa miesiące!

W House’a się nigdy nie wkręciłam, ogólnie z serialami u mnie słabo, bo szybko mi się nudzą i rzadko udaje mi się dotrwać dalej niż 3. sezon. Tak było z „Six Feet Under” albo „Without a Trace”, na początku super, ale im dłużej, tym bardziej miałam wrażenie, że strasznie to wszystko na siłę i twórcy popadają w coraz większe absurdy. Takie przeskoczenie rekina. Wolę małe formy;) Znośniejsze są dla mnie seriale, gdzie każdy odcinek to osobna historia, planuję „The Twilight Zone”. A potem „Penny Dreadful”, Dracula, Frankenstein, Dorian Gray i reszta XIX-wiecznej ferajny w jednym kociołku;)

Ze spin-offów bardzo czekam na te potterowe, „Fantastic Beasts and Where to Find Them” (czarodzieje w dwudziestoleciu międzywojennym) i „The Cursed Child” z czarną Hermioną, ciekawa jestem, jak to wyjdzie.

To może spróbuj Black Mirror obejrzeć? Serial, 7 odcinków, każdy to inna historia przyszłości. My wczoraj na Netfliksie zrobiliśmy powtórkę pierwszego sezonu. I o mamo, uwielbiam. Ja do House’a dotarłam dopiero teraz (przez miłość do Westona), o jak był na topie to dosłownie rzygałam, bo każdy w okół o niczym innym nie mówił. A jak serial dociera nawet do klasy w liceum, to znaczy, że już jest tragedia. I na zdrowie mi to wyszło szczerze. Teraz oglądam z przyjemnością.

Twilight Zone próbowałam, ale nic z tego nie wyszło. Może z 5 odcinków obejrzeliśmy. Frankensteina chcę przeczytać ;) zanim sięgnę do kolejnego filmu czy serialu.

Tak tak, widziałam. Newt wygląda genialnie! O czarnej Hermionie czytałam, zdecydowanie może być ciekawe.

Przymierzałam się, spróbuję:) Tak, zdecydowanie czytanie/oglądanie czegokolwiek, kiedy już minie bądź zanim przyjdzie najgorszy szał, jest o wiele przyjemniejsze.

Takie książki jak „Frankenstein” albo „Dracula” wymagają trochę samozaparcia, bo zawierają grubą warstwę filozofii i rozważań etycznych, ale warto:)

Równolegle z „Przeminęło z wiatrem” warto przeczytać „Małe kobietki”, akcja dzieje się dokładnie w tym samym czasie (wojna secesyjna), z tym, że pierwsza książka osadzona jest na Południu, a druga na Północy – okazja do porównań.

Śmieszy mnie internetowy butthurt z powodu czarnej Hermiony. Teatr to w końcu sztuka interpretacji i umowności, za czasów Szekspira role kobiet grali mężczyźni, a współcześnie kilka razy Hamleta zagrała kobieta (u Wajdy między innymi);)

Wstyd przyznać, ale nie czytałam żadnej z tych książek, choć części filmów widziałam i lubię :< Będę musiała nadrobić, bo kurczę, tak być nie może! :D

Portret Doriana Graya w formie papierowej nie jest taki niesławny. Znam wiele osób, które go już dawno przeczytało, choć ja jeszcze nie miałam okazji. O poprzedniej ekranizacji dowiaduję się z Twojego wpisu, a ta nowa, wydawało mi się, że przeszła bez echa.

O widzisz, a ja właśnie chyba nie znam nikogo kto to czytał i choć cytaty Oscara Wilde’a latają po całym internecie to dopiero trafiłam na samą powieść o Dorianie. I się zdziwiłam szczerze, bo nie kojarzył mi się w ogóle z prozą.

Jest znany, jasne ;) co do tego nie mam wątpliwości, ale kompletnie nie wiedziałam wcześniej o istnieniu powieści o Dorianie.

Hihihihih, pisząc Wilde miałam na myśli „Portret“ — w odróżnieniu od filmu o tym samym tytule ;)

Jest taka książka Winstona Grooma, która nazywa się „Forest Gump”. Wiele osób wie o jej istnieniu, ale mnie zawsze zadziwiało, że na podstawie tak słabej książki mógł powstać tak dobry film:)
Mnie zawsze dziwiło, że scenariusz Szklanej Pułapki i Rambo opierają się na książkach, ale już mi wyleciały z głowy tytuły.
Kiedyś pewnie przyjdą czasy, że ludzie zaczną się dziwić, iż Władca pierścieni jest na podstawie książki:)

Wiem, że jest, miałam w domu, ale to podobno słabe było :D O Rambo nie miałam pojęcia, o widzisz ;) Nie wiem, czy Tolkiena kiedyś ludzie zapomną, skoro taka wielka otoczka wokół tego jest.