Harry

Ten tekst nie będzie się klikał, nie będziecie go udostępniać, ani przesadnie lajkować. Mam jednak nadzieję, że po przeczytaniu zostanie Wam choć na chwilę w głowach, że zrobicie krok w tył i zastanowicie się, kto jest waszym Harrym. Ja wiem tyle, że myślę o tym tekście kilka lat i chcę go napisać, bo to mój blog i moje miejsce. I nie może on istnieć bez ołtarzyka dla mojego Harry’ego.

Mój Harry

Poznaliśmy się, gdy miałam osiem albo dziesięć lat. Na pewno nie więcej, bo dobrze wiem, że to było jeszcze przed przeprowadzką (miałam wtedy 11 lat), a w wieku lat dwunastu robiłam już na jachcie kolejną powtórkową rundę naszego pierwszego spotkania. Harry był wtedy sporo starszy ode mnie, ale i tak pokochałam go od pierwszych kartek. To była trzecia część jego przygód.

Po początek jego historii sięgnęłam jeszcze w podstawówce, ale z pewnością minęło już wtedy ze dwa lata od naszego pierwszego spotkania. Był młodszy ode mnie! Zupełnie inny niż później, ale tak samo cudowny. Przez sporą część dzieciństwa, pamiętam, marzyłam, żeby być taka jak On, żeby mieć jego moce. Jednak, jak dobrze wiecie, tego się nie da nauczyć. Chyba nie płakałam, ale było mi smutno. Teraz już jestem trochę za stara, żeby udawać, że jestem niezwykłym człowiekiem.

Harry nigdy nie był idealny, ale i tak szybko stał się kimś na kształt mojego przyjaciela. Sięgałam po historie z jego udziałem, gdy było mi smutno. Wystarczyło tylko kilka stron, żeby było mi lepiej. Mimo tego, nie potrafiłam go sobie wyobrazić, tak konkretnie. Składałam w głowie detale wyczytane na pożółkłych stronach, oczywiście, ale to nie było to. Może teraz, jak już jestem starsza, osłuchana z brytyjskim akcentem, potrafię sobie w głowie wyobrazić jego głos czy kształt dłoni, ale nie umiem wyobrazić sobie go w całości. Nie jest podobny do żadnego aktora, żaden nie wygląda tak, jak chciałabym, żeby wyglądał mój Harry. Może to nawet głupie?

Przeczytałam pierwsze pięć książek, później kolejne dwie, choć do „starszych” części miałam większy sentyment. Cieszyło mnie jednak to, że nie tylko mnie tak trudno rozstać się z Harrym, że wciąż powstają nowe historie. Chociaż wciąż nie znoszę jego dziewczyny, to mogę na nią przymknąć oko. Zazdrość to nie jest, bo nie wszystkie One działały mi na nerwy. Do pierwszych pięciu tomów wracałam często, czytałam je trzy razy, może i więcej. Po trzecią i czwartą sięgałam najczęściej. Krótkie streszczenia poprzednich wydarzeń pozwalały momentalnie wsiąknąć w akcję, która nadal była zamkniętą całością z kilkoma tylko wątkami „na wylot”. Nawet chronologia nie jest tu szczególnie istotna.


Harry zawsze był. Na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie istniał tak naprawdę, ale jest ważną częścią mojego życia. Nie wiem, czy czegoś mnie nauczył. Może. W końcu znamy się trzy czwarte mojego życia. Są pewnie rzeczy, które przejęłam „od niego”, tak jak przejmuje się akcent, bezwiednie, po prostu. Przebywałam w jego towarzystwie przecież naprawdę dużo.

Wiem, czym zepsuł mnie autor, chociaż uświadomiłam to sobie zaledwie kilka lat temu – dwa, może trzy. Tu akurat nie ma się czemu dziwić, skoro pisząc pierwsze swoje wypracowania byłam już dawno po lekturze jego powieści. Zmanierował mnie. Nie umiem pokazać konkretnych przykładów, bo większość podobieństw siedzi gdzieś głębiej, ale jeśli zauważycie gdzieś okropnie długie zdanie – to wina Lumley’a, nie moja.

Harry popsuł mnie też jeszcze w jeden sposób. Szczerze przyznaję. Byłam za młoda by czytać o jego losach, o nabrzmiałych sutkach wampirzej Lady Karen, czy o tym, jak Borys podglądał ciotkę w momentach z czerwoną naklejką „18+”. To nie jest tak, że moje WRWS się wzięło znikąd (WRWS czyli Wysoko Rozwinięta Wyobraźnia Seksualna) i leżało sobie w zeszycie z pierwszą (i najlepszą) wersją Angie Fiddle, bo mi się nudziło. Gdzieś w tym jest wina Harry’ego. I Lumley’a. Ale nie przeszkadza mi to i nigdy nie przeszkadzało, tak po prostu było. Czy brak tych dwóch facetów zmieniłby coś w moim życiu? Na pewno.

I Harry, wiedz, że dziękuję Ci za to. Choć nigdy nie istniałeś, ja Cię zawsze będę kochać. I zawsze będziesz dla mnie piegowatym blondynem. A drugi mój syn będzie Nathan, tak jak Twój.

Ostatnio wybucham śmiechem (pomieszanym z dziwną nostalgią), gdy widzę w sklepie produkty oznaczone Twoim nazwiskiem. Prawie przecież nawet mieszkałam tam, gdzie Ty.


Tak, pokochałam też Balsamiarkę, siedzi na fotelu zaraz obok Ciebie w moim przytulnym, choć niewielkim, sercu.

piątek
02.12.2016
12
21

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wow. Zapewne domyślasz się o jakim Harrym pomyślałam na dzień dobry, jak otworzyłam ten link. I jakoś tak, krok po kroku, coś przestało mi pasować. :p

Wyczuwam lekką obsesję, dlatego przekonujesz mnie, żeby dać mu szansę, chociaż wcześniej nigdy o nim nie słyszałam.

O to chodziło – żeby sprawdzić, czy ktoś przeczyta cały tekst, cz nie.

obsesja? Tak, myślę, że to dobre słowo. Żadnego innego bohatera aż tak nie kocham