#11. Hipnotyzer
Autor: Lars Kepler
Liczba stron: 632
Przeczytane: 10.06.2015
Bardzo irytują mnie słabe książki, jeszcze bardziej takie, nad którymi ludzie się rozpuszczają, a do mnie nie trafiają kompletnie. Hipnotyzer to idealny przykład. Ponad sześćset stron dziwnego bełkotu, historia z pozoru ciekawa, ale tak naprawdę nudna jak flaki z olejem…
Koncepcja jest nawet w porządku, morderca jest zaskoczeniem, ale wszystko poza tym jest bezpłciowe i bezbarwne. Postacie są dziwne i nienaturalne.
Po pierwsze, opisywane są sytuacje od środka, później są dziwne powroty do momentów przed i rozwinięcia. Gdyby tak się zdarzyło raz – w porządku, ale spotykamy się z tym co najmniej dwa razy, z czego jedna z retrospekcji zajmuje jakieś dwadzieścia procent powieści a nie wnosi do niej nic, naprawdę nic.
Po drugie, mamy powiedzmy dwójkę głównych bohaterów w pierwszym rzędzie, dwójkę drugoplanowych stojących zaraz obok. Na te cztery osoby cztery razy spotykamy się z tekstem „miał wrażenie, że coś mu umknęło, ale nie wiedział co„, by pięć zdań później dostał objawienia. Raz – okej. Dwa – jeszcze zniosę. Ale skoro nie ma to znaczenia, że coś pominął, to czemu nie można było w pozostałych przypadkach ograniczyć się do „nagle przyszło mu do głowy coś o czym nie pomyślał wcześniej” albo „uświadomił sobie„. Da się! I mnie to nie zabolało.
Po trzecie błędy rzeczowe. Jakie naboje znajdują się w strzelbie? Rzuca jedną kulą czy drobnym śrutem z większych ilościach? Ja wiem, jasne, może strzelać różnymi nabojami, ale jeśli w jednej scenie jeden strzał ma szanse zabić dwie osoby, to niemożliwe żeby wystrzeliwał jeden pocisk.
Po czwarte, bełkot. Sceny walk opisywane tak, że tylko przebiegasz oczami, bo jest nudno i nieposkładanie. Ktoś biegnie, jest uwięziony, za sekundę znowu biegnie, jest z prawej strony, a potem nagle pięćdziesiąt metrów przed bohaterem – bez sensu.
Wydaje mi się, że autor naprawdę nie przeczytał tej powieści, nie przeczytał jej korektor i ten człowiek, który parę lat temu zrobił z tego film. Przeczytałam to co prawda w tydzień, może niewiele więcej, co jest zaskakująco dobrym wynikiem, ale była to trochę droga przez mękę…
Nie słyszałam o tej książce. Ale raczej nie sięgnę po Twoim wpisie.
Podziwiam w takim razie, że przebrnęłaś do końca. Jeśli mnie książka męczy, zwykle (na szczęście takie przypadki są rzadkością) nie czytam do końca, bo się tylko denerwuję.
A ja bardzo rzadko porzucam książki, chcę dać im szansę – bo a nuż znajdę w tym jednak perełkę.
Raczej jeżeli książka nas męczy nie czytamy jej dalej. Chyba żeby, ale tę raczej na pewno byśmy sobie odpuściły, co zresztą uczynimy.
Już wiem w takim razie czego w wakacje nie przeczytam. Dziękuję! ;)
:D tak, dobrze wiedzieć czego unikać. Chociaż znów, ludziom się to generalnie podoba :o Więc może tylko ja jestem dziwna?