Marta Matyszczak – „Zbrodnia nad urwiskiem” (Recenzja książki)

Ach. Więc to było tak, że Legimi na Facebooka wrzuciło posta, o książce, której akcja rozgrywa się na Inishmore. Więcej nie potrzebowałam czytać, bo jakiś dziwny patriotyzm lokalny już mi kazał po nią sięgnąć, bo Inishmore to wyspa, którą widzę z mojej zatoki, tej, do której zazwyczaj chodzę na spacery.

Irlandzka wyspa Inishmore to dla Szymona Solańskiego miła odmiana od chorzowskich podwórek. Prywatny detektyw…

Opublikowany przez Legimi Poniedziałek, 18 września 2017

Seria „Kryminał pod psem” trochę mnie zniechęciła, część z Was może wie, jaki mam stosunek do psów, a kto nie wie – cóż, nienawidzę i się boję. Ba, nawet nie rozumiem fenomenu tych zwierząt, chociaż była kiedyś taka Aga, czarny ogromny Mastif, która skradła moje serce.

Polska autorka, to też zapaliło u mnie lampkę, bo poza Balsamiarką i Miłoszewskim, nie mam dobrych wspomnień z ostatnich kilku lat.

Odrzuciłam na bok aktualnie czytane „Co zdarzyło się w Lake Falls?” i zabrałam się za jedną z trzech wysp Aran.

Bohaterowie

Jest sobie detektyw Szymon, mieszka w Chorzowie (Śląsk to ten mój drugi przyszywany dom, więc znów +10 do sentymentu) i zapija smutki, bo jego przyjaciółka Róża gdzieś wyjechała, a on tak bardzo liczył na to, że zostanie jego drugą połówką.

Jest sobie Gucio, czyli pies, który ma trzy łapy (i pół), cokolwiek to znaczy i co jakiś czas, to właśnie on będzie narratorem naszej historii.

Jest też sobie Róża, była dziennikarka, która pomagała Szymonowi w poprzedniej sprawie (bo „Zbrodnia nad urwiskiem” to już druga część Kryminału pod psem.) Każdy opis jej postaci skupia się wokół tego, że jest gruba i głupia. Aha.

Fabuła

Bogaty staruszek, Czesław Koszycki, zatrudnia Szymona, by odnalazł jego wnuczkę. Ostatni raz widziano ją właśnie na Inishmore, gdzie wyprowadziła się, żeby pracować. Do dziadka dzwoniła regularnie co kilka dni, a aktualnie się nie odzywa, więc Szymon musi wsiąść w samolot i lecieć do Irlandii, co też robi, bo czek od staruszka ma dużo cyferek przed przecinkiem. Do walizki dostaje jeszcze komplet listów od brata Czesława, które podobno mogą pomóc.

Na wyspie zajmującej powierzchnię 30 km2 oczywiście znajduje się też Róża, która pracuje w fast-foodzie tam, zapewne udającym McDonald’s. Na prawdziwej wyspie są tylko restauracje i puby, w dodatku działające tak „naprawdę” tylko w sezonie wakacyjnym, ale niech będzie, że na to jeszcze przymknę oko.

Ogólnie

Szymon nie wspomina o lotnisku, z którego korzysta, ale stawiam, że z tego obok mnie, Shannon – szkoda, liczyłam na to, że cokolwiek z moich okolic się załapie. Na samą wyspę płynie łódką z Galway (foch, trzeba było od nas, najlepiej z moim sąsiadem, który akurat w tym roku robił tam wycieczki), w czasie sztormu.

Czy ja wiem, czy jakikolwiek człowiek w sztorm by wypłynął? Każdy właściciel łódki jest tu szurnięty na jej punkcie i każde uszkodzenie jej znacznie przewyższa to, co ktoś za taką wycieczkę może zapłacić, więc nie chce mi się w to wierzyć.

To kryminał, więc oczywiście MUSI być burza. Nieważne, że burzę tu widziałam przez rok raz, dosłownie raz i była to o tyle dziwna burza, że były pioruny i całe niebo mruczało, wiatr był mocny, ale nie padało. Uroki mikroklimatu. A na Inishmore, nie dość, że burza, to jeszcze sztorm (który o dziwo wcale nie jest w stanie przegonić tych chmur…).

Garść cytatów

Okej, były momenty, przyznam, kiedy zaczynałam się śmiać jak głupia.

Przywarliśmy do ziemi jak placki ziemniaczane do patelni ze zdrapanym teflonem.

No bo, powiedzmy sobie szczerze, przyjechać do Irlandii i nie odwiedzić pubu? To już lepiej pojechać sobie tramwajem numer jedenaście z Rynku w Chorzowie do Chebzia Pętli. Prędzej to można nazwać udaną wycieczką.

Okej, ten drugi jest hermetyczny, ale no. Trafia.

Były też jednak cytaty, w których zgrzytało i to najlepszy przykład;

Przyjmował nudne zlecenia, polegające na śledzeniu niewiernych mężów czy fotografowaniu puszczalskich żon.

Powiedzcie, że to boli. Niewierni mężowie kontra puszczalskie żony. Ubodło mnie to i nigdy nie zrozumiem takich haseł. Pewnie, czepiam się, szczegółów w dodatku, ale jeśli kobiety będą takie rzeczy pisać w książkach, to nigdy nie wyjdziemy z ciemnogrodu i zawsze facet będzie chełpiącym się ruchaczem, a kobieta… no, będzie puszczalska. Dorzućmy do tego utyskiwanie co parę stron, że Róża jest gruba, że ma wielki tyłek i w ogóle próbowała założyć spodnie Szymona i je rozerwała…

Nie kurwa. No nie.

Ja wiem, bohaterowie nie powinni być idealni i niech nie będą, ale to chore wspominać o tym tyle razy.


Książka generalnie zbiera pozytywne recenzje, a ja dałam jedną z pięciu gwiazdek, no bo Irlandia. Fabularnie… to było nieskładne. To nie jeden z tych kryminałów, gdzie razem z detektywami możemy bawić się w zgadywanie motywu i zabójcy, wątki poboczne? Tak, gdzieś autorka miała na nie pomysł, ale to się nie trzyma kupy. A ilość zbiegów okoliczności na tej malutkiej wysepce jest zdecydowanie za duża.

Język w powieści jest lekki, to trzeba przyznać, choć nie czyta się tego jednym tchem, ani nie przyciąga do lektury na tyle mocno, bym nie potrafiła się oderwać, bo udało się to dopiero na końcówce, gdzie do dotarcia do ostatniej strony motywował mnie fakt, że to już wreszcie koniec…

Lekkie pióro niestety nie wystarczy, jeśli w powieści brakuje historii.

#27. Zbrodnia nad urwiskiem

#27. Zbrodnia nad urwiskiem

Autor: Marta Matyszczak
1/5
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 296
Przeczytane: 6.10.2017
niedziela
08.10.2017
2
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *