Naśladowcy — „Ingar Johnsrud” (Recenzja książki)

Jo Nesbø w świecie Stiega Larssona.

Taki cytat rzuca się w oczy na okładce debiutanckiej powieści Ingara Johnsruda „Naśladowcy”, na której mogłam położyć ręce (no dobra, oczy) jeszcze przed premierą dzięki Wydawnictwu Otwarte.

Jak to jednak jest naprawdę?

12794480_1688956038027511_109750602629808026_n

W Nesbø zakochałam się momentalnie, Harry Hole choć nie jest idealnym bohaterem, bo wad ma sporo, to jednak jako główna postać sprawdza się dobrze. Jest intensywny, trochę z niego „bad boy”, ale zdobył serca wielu fanek. Historie są ciekawe, poplątane i wyjaśniają się zawsze na samym końcu wprawiając nas w zdumienie.

Stieg Larsson, choć do mnie zupełnie nie przemawia, jest autorem popularnym, którego trylogia Millenium doczekała się sporej liczby ekranizacji, co niezaprzeczalnie świadczy o tym, że stworzone przez niego historie są ciekawe.

Jak wyszło w praktyce? O nawiązaniach do Stiega Larssona nic nie mogę powiedzieć, bo nie czytałam, ani nawet nie widziałam filmów, więc ściemniać nie będę. Ale o Nesbø możemy porozmawiać, szczególnie, że akurat niedawno skończyłam Czerwone Gardło, którym troszkę inspirował się nasz debiutant.

Czytaliście Czerwone Gardło? Generalnie historia przeplatana jest wydarzeniami teraźniejszymi i wspomnieniami z czasów II Wojny Światowej. W Naśladowcach mamy to samo. Tylko o ile w powieści Nesbø te wstawki powoli rozjaśniają nam aktualne wydarzenia, o tyle w Naśladowcach moim zdaniem coś poszło nie tak. Brakło mi powiązań i rozwiązań.

Ale od początku.

Bohaterowie

Fredrik Beier, norweski policjant w dojrzałym wieku, który nie do końca radzi sobie sam ze sobą. Rozwiedziony, mieszka sam. Mojej sympatii generalnie nie zdobył. Czemu? Jest seksistą, cholernym, a do tego jest jeszcze wulgarny. I żeby nie było, że jestem gołosłowna:

To, co na pierwszy rzut oka wydawało się tylko szminką, w rzeczywistości apelowało do głowy, serca i kutasa.

Szczerze? Ohydne. Pomijając już fakt, że samo słowo „kutas” jest beznadziejnie prostackie, to samo hasło sprawiło, że miałam ochotę trzasnąć telefonem o biurko czy ścianę.

Kafa Iqbal, kobieta-policjant, pochodzi z Pakistanu i nasz nieprzyzwoity Fredrik oczywiście postrzega ją trochę jako partnera, a trochę jako obiekt westchnień. Dla mnie świetna postać, ale ja ostatnio trochę za bardzo jestem nakręcona na kulturę arabską, więc patrzę z rozczuleniem na każde nawiązanie.

Fabuła

Jest sobie wspólnota Światło Boga. Przez niektórych nazywana sektą, jak to często bywa przy skrajnych poglądach, co dodatkowo potęguje fakt, że wszyscy członkowie mieszkają razem.

Annette Werte jest członkinią Światła Boga. Rodzice utracili z nią kontakt, Fredrik zostaje więc przydzielony do poszukiwań młodej kobiety i jej niespełna czteroletniego syna.

Niedługo później w Słonecznym Spokoju, czyli posiadłości należącej do wspólnoty, dochodzi do masakry. Brutalnie zamordowanych zostaje pięciu mężczyzn, po reszcie ludzi nie ma śladu. Nie ma kobiet, nie ma dzieci, nikogo. Policja przeczesując miejsce trafia na nowoczesne laboratorium, wyczyszczone do cna, bez jakichkolwiek śladów wskazujących na to, czym się w nim zajmowano. Fredrik zostaje przydzielony do tej sprawy, a jego partnerką zostaje Kafa z wydziału analiz w Policyjnej Służbie Bezpieczeństwa, specjalistka od terroryzmu (na jednej z zamordowanych osób znaleziono szal z napisem po arabsku).

Policjanci mają pełne ręce roboty, a do tego sprawcy non-stop podrzucają im fałszywe tropy.

Garść kretynizmów

Czego nie lubię w książkach? Błędów rzeczowych, nieprzetłumaczonych słów, oraz oczywiście tekstów, które brzmią świetnie, chociaż nie trzymają się kupy.

W jednej był spray z gazem pieprzowym, w drugiej taser. Naładowane prądem elektrody, które miały unieszkodliwić ofiarę, nie zostały wystrzelone. Policjanci spojrzeli po sobie. To była broń do samoobrony. W Norwegii nielegalna. Po jaką cholerę wspólnota wiernych mieszkająca na pustkowiu sprawiła sobie coś takiego?

Taser – no ja rozumiem, że istnieje w języku polskim już, ale czemu tam nie mógł być po prostu paralizator?

Cały wydźwięk cytatu. Wspólnota mocno zafiksowana na punkcie Boga, która spotyka się (co całkiem przewidywalne) z nienawiścią i atakami ze strony islamskich wspólnot, chociaż pewnie nie tylko. Po co więc im broń do samoobrony? Serio?

Pokazali im fragment nagrania. Kamera, która ujęła sprawcę, była zamontowana nad drzwiami do stodoły. Nagranie trwało niespełna siedem sekund. Ciemna postać z bronią automatyczną pojawiła się w zasięgu obiektywu, zatrzymała i podeszła wprost na soczewkę. Mężczyzna był szczupły i silny. Spokojny. Jego ramiona unosiły się i opadały w rytm oddechu.

Pytanie do publiczności: czy Wam ramiona unoszą się i opadają w rytm oddechu gdy jesteście spokojni? Bo jak dla mnie to trzeba wręcz sapać, żeby ruszały się ramiona. I skąd pomysł, że był spokojny? Skoro ruchy klatki piersiowej świadczyły zupełnie o czymś innym?

Uciekinierzy z sekty. Dlaczego na to nie wpadł? Przecież to takie oczywiste. Sekty i uciekinierzy. Rzadko trafiało się na jedno bez drugiego. „Jak kiła i kurwy”, pomyślał Fredrik.

Serio Fredrik, serio?

Seksizm

Nie przepadam za opisami postaci w kryteriach rozmiaru piersi i urody. Wolałabym wiedzieć, czy ktoś miał piegi, wąskie usta, czy nadwagę, niż mieć wszystko podane według kryteriów czy Fredrikowi się kobieta podoba czy nie, czyli czy opowiada o „średniej wielkości piersiach” czy tylko wspomina, że była tak brzydka, jak jej koleżanka piękna. Serio Fredrik, serio?

Kryminał?

Dużo tu pytajników ostatnio. I przy kryminale też muszę taki postawić. To był bardziej thriller, bo sama zagadka morderstw to nawet nie połowa fabuły. Mamy tu wszystko, tajne organizacje, nazistów, super laboratoria, nagonkę na homoseksualizm i segregowanie rasowe. A tak, no i kilka trupów.

Ze smutkiem przyznaję, że trochę mnie ten tytuł rozczarował. Nie jest zły, nie jest tak, że go odradzam, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Czegoś faktycznie jak Nesbø, a nie tylko kilku „zerżnięć” z jego koncepcji. Brakło mi tak naprawdę zakończenia tej historii, większego powiązania pomiędzy śledztwem Fredrika a wydarzeniami z przeszłości. Brakło mi wyjaśnień w kilku wątkach.

Z drugiej strony, jest tam pewien „mindfuck„, który zestawiony z pierwszym rozdziałem może nam pozmieniać cały odbiór powieści, co akurat jest bezbłędne i już sama nie wiem co myśleć.

Podsumowanie

Generalnie tak, może to przypaść do gustu, nie mówię, że nie. Trzeba tylko nie być uczulonym na postacie takie jak Fredrik. Opowiedziana historia jest ciekawa i choć widać, że to debiut, to jakiś potencjał na pewno w autorze drzemie. I to chyba najważniejsze?

Przygód Fredrika Beiera możemy się jeszcze spodziewać, a pierwszy tom od wczoraj znajduje się już na półkach księgarń. Rzućcie okiem.


P.S. nie wiem kompletnie skąd się wziął ten tytuł.

#5. Naśladowcy

#5. Naśladowcy

Autor: Ingar Johnsrud
2/5
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 528
Przeczytane: 30.03.2016
środa
30.03.2016
7
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

A co czytasz, skoro nie kryminały? Ja generalnie lubię ten gatunek, ale dawno nie czytałam czegoś dobrego od początku do końca – wkurza mnie trochę trend, że gdzieś już na samym początku powieści, mamy rozdziały o sprawcy :/ co definitywnie psuje zabawę w zgadywanie kto jest mordercą…

lubię kryminały tylko na chwile obecną mam inną literaturę w ręku. Twoja recenzja zwraca uwagę na fabułę, na postaci a także na język (tłumaczenie) – porównanie do innego autora – i wydaję się, że wszystko jest na miejscu, powieść trzyma rytm to jednak jej coś jej brakuje. Nie czytałem Larssona, oglądałem filmy – uważam, że są jednymi z lepszych, amerykańskie wersje przy nich wypadają blado. Mam takie wrażenie, że szukasz w kryminale tego zaskoczenia, tego czegoś co jeszcze w nim nie było, zwracasz uwagę na wiele szczegółów – owszem czyta się przyjemnie ale brakuje tego „kopnięcia”. Ogólnie recenzja dobra.

A co właśnie czytasz?

Dzięki, starałam się. Moim zdaniem właśnie to bardziej thriller niż kryminał, bo w kryminale chodzi o zagadki, dla czytelników też… Muszę wreszcie się zabrać za Holmesa i Agathę Christie.

Czytam książkę – cegłę – historyczno-szpiegowską Turniej Cieni E. Cherezińska) a w przerwach Logikę praktyczną (Ziembiński)

Wiesz, że ja nie porzucam książek. I tak czytam i czytam, załamuję ręce nad kretynizmami, wciąż mając nadzieję, że końcówka mnie zaskoczy i sprawi, że o wszystkim zapomnę (jak to było z Martwym Punktem ostatnio). A tu… no klapa. Lepiej chyba poświęcić czas na coś innego.