Noworoczne postanowienia na poważnie – Runtastic, MyFitnessPal i kalendarz

Jak większość pewnie, na pierwszym miejscu noworocznych postanowień wpisuję „Schudnąć”, w tej lub innej formie (np. wziąć się za siebie). Mamy już prawie koniec marca, a ja się dalej nie poddałam i dalej walczę, podnosząc sobie regularnie poprzeczkę.

Postanowienie czy chęć to tylko część sukcesu. Jasne, że to wystarczy, żeby dało się cokolwiek zrobić, ale bez drobnych motywatorów, podglądu postępów i całej tej „otoczki”, można szybko stracić zapał.

Wreszcie wzięłam się poważniej za „otoczkę”, bo moje ćwiczenia dawno straciły na regularności, a liczenie kalorii „na oko” jest bardzo dalekie od tego, co zobaczymy na sensownym wykresie w aplikacji. Więc tak:

MyFitnessPal

Cudowna aplikacja do spisywania kalorii. Tworzycie swoje grupy posiłków (u mnie: Śniadanie, Lunch, Obiad, Przekąski i Napoje), następnie dodajecie albo gotowe przepisy, albo pojedyncze składniki. Wszystko pojawia się w tabelce z podsumowaniem kalorii i wartości odżywczych. Po ustawieniu celów zmieniają nam się pułapy i ilość dopuszczalnych wartości w każdej z grup.

Sprytne, proste i nie pochłania wiele czasu. Jasne, dodawanie obiadu jest uciążliwe, szczególnie jeśli składa się z więcej niż pięciu składników, ale obecność wielu produktów ułatwia to zadanie – tu na wyspach nie ma problemu z Tesco, w Polsce do katalogu dodana jest większość produktów z Biedronki czy Lidla.

Poza kaloriami, można tam również dodawać aktywności, najlepiej wyliczone w aplikacji, chociaż można też wybrać coś z gotowców, czyli spacer w odpowiednim tempie, bieg, aerobik czy ćwiczenia siłowe. Zużyte kalorie pojawiają nam się jako dodatkowe w puli do wykorzystania na dany dzień.

Runtastic

Wzięłam się za przysiady. Tak jakoś. Na mięśnie brzucha nie narzekam, bo jakoś od gimnazjum trzymają się na wysokim poziomie, ale jeśli chodzi o uda i tyłek, to jednak tu jest jeszcze sporo do zrobienia. Więc robię. Ustawiłam sobie cel dzienny najpierw 20 (lub serie po 20), później 30. Zainstalowałam aplikację do przysiadów od Runstastica i robiłam to tak, jak mi kazali, z tym, że codziennie, bez przerw. Sprawdzało się naprawdę dobrze. Chciało mi się zamknąć w pokoju, patrzeć na czerwony ekran i robić tyle ile mi kazali w pierwszych trzech seriach, po to, by w czwartej dać z siebie wszystko – mój rekord to na ten moment 50 pod rząd. Nie są to jakieś wysokie liczby, ale jeśli jest postęp i mam zakwasy, to znaczy, że jest dobrze.

Szarpnęłam się ostatnio na wersję PRO tej aplikacji, wszystkie dane się niestety skasowały, ale grzecznie toruję sobie drogę do drugiego poziomu.

Ćwiczenia

No dobra, ja wiem, że pracuję w domu i w sumie powinnam mieć codziennie masę czasu na ćwiczenia, ale wcale tak nie jest. W domu mam dzieci, milion wymówek, Amona tańczącego mi między nogami, gdy próbuję poćwiczyć w środku dnia, gdzieś tam jeszcze przygotowywanie jedzenia i ten moment, kiedy jest wieczór, mózg już sobie poszedł spać i kompletnie się nie chce wstać na dłużej. Próbowałam Chodakowską, Skalpel konkretnie, ale po jakichś ośmiu minutach umierają mi uda. Słabo. Wpisałam więc na YouTube „6 minutes workout” i znalazłam bardzo intrygujący zestaw ćwiczeń na stojąco, na mięśnie brzucha. Może przekonują mnie ruchy jak z karate, ale aż mi się chce to robić.

Kalendarz

Jak może wiecie, w Leuchtturmach na początku jest „Project Plan”. Taka ładna siatka, gdzie (aktualnie) jedna krateczka to jeden dzień i mamy pięć wierszy na wpisanie różnych rzeczy, które chcemy śledzić. Ja sobie tam dodałam przysiady i ćwiczenia. Żal mi zostawiać puste kratki w kalendarzu, skoro już zrobiłam tam na to miejsce. Dodatkowa motywacja!

Na miesięcznej rozkładówce notuję wymiary, co wtorek, bo czemu nie. Na razie tylko wymiary, bo wagę kupiłam dosłownie dwa dni temu i czekam, aż przyjdzie (hej, Amazon, ruchy!).

Cel? 75 kg, przynajmniej na razie.

Do zrzucenia mam dużo (za dużo), chociaż nie mam zielonego pojęcia, ile teraz ważę. Wiem, że nadal sporo mojej wagi to jednak mięśnie, a nie sam tłuszcz (dlatego ludziom ciężko uwierzyć, że ważę aż tyle), ale jednak. Nie dążę do bycia fit, bo… po prostu, ale wiem, że lepiej bym się czuła sama ze sobą, wyglądając tak, jak sześć lat temu.

Do dzieła, co nie? Będziecie trzymać kciuki?

A, no i co myślicie o jakimś publicznym pisaniu tu o tym? Wiecie, jak będę musiała Wam co miesiąc zdać raport z tego, jak mi idzie, to też chyba by działało motywująco.

sobota
25.03.2017
11
1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ja stale wierzę, że jednak dieta mi wystarczy, za cholerę nie mogę się wbić w tryb trenowania i ćwiczeń. Len jestem i tyle, no i wiadomo ciągły brak czasu:)

No ja jakoś z dietą szczerze nigdy nie widziałam efektów, nawet jak dziennie jestem na ujemnym bilansie kalorii i mieszczę się ze składnikami tak jak trzeba.

I jasne, ciągły brak czasu. Przysiady – 2 minuty na początku. Teraz co prawda już kilka/kilkanaście, ale wpadłam w rytm i choćby o 23:30, ale idę robić ;) bo lepsze cokolwiek niż nic. 6-minutowe ćwiczenia to też zbawienie.

U mnie nadal jest z tym ciężko :c Nie mam kompletnie czasu :c Ale planuję sobie kupić chociaż rower i jeździć. Tęsknię do moich 75 kg :P

Wiem, wiem! Ale ja jestem może i dziwna, ale jak już coś robię, to chcę to robić na maksa, mi nie wystarczą 6 minut, więcej spędzam z psem (który jest tak ciekawski wszystkiego, że ledwo go utrzymuję na smyczy!) na spacerze – ale to nie to. Chciałabym mieć orbitreka, albo właśnie rowerek i znaleźć czas na przynajmniej te pół godziny! I dodać do niego dietę, którą ułożę z dietetykiem (jestem alergikiem i mam kilka innych zdrowotnych problemów, nie chcę sobie popsuć zdrowia złą dietą), ale na to wszystko potrzebuję trochę funduszy, których aktualnie nie mam. Nie chodzi tutaj o ruch czy kondycję, potrzebuję ostrego łomotu – haha :D Uzbieram sobie i będę działać :D

Okej okej – kumam. Ja już sobie powiedziałam, że wolę małe kroczki, wolę cokolwiek ;) siłkę i dietę już praktykowałam, a potem odpuściłam i dużo pieniędzy poszło w błoto ;D ale bieżnię bym przyjęła – nie lubię biegać, a na bieżni mogę czytać. Teraz jeszcze chodzę na klify na spacer, ale to jest totalnie lajtowe ;D

No u mnie to przynajmniej 30 minut marsz-biegu (pies xD) zazwyczaj i trochę mięśnie ramion ćwiczę trzymając tą smycz xD (ogólnie to pies z schroniska i każde wyjście z domu na spacer to dla niej jak raj na ziemi, prawie chodzi po ścianach z radości! :D) haha

Panicznie się boję psów :D mijam jednego jak chodzę na spacery i zawsze dosłownie umieram ze strachu, tym bardziej, że zawsze na mnie warczy, nie jest na smyczy i chyba jest ślepawy (nie bezpański)

No nic, czekam na wagę :P żeby się ostatecznie załamać. Bo przysiadami wagi nie zbiję, haha :D

haha, też nie mam wagi, ale nie wiem czy chcę ją mieć, bo chyba ważniejsze są dla mnie cm w obwodach, ja i tak przez leki zatrzymuję w organizmie dużo wody, waga może nie spadać zbyt bardzo ale obwód się może zmniejszyć – na co liczę :D

Co do psów, ja się też ich bałam, nie lubiłam ich, wolałam koty, ale Adam ma psa i, jak się przeprowadzaliśmy to postanowiliśmy ją ze sobą zabrać, bo rodzina Adama nie chciała się nim zajmować – poza tym, muszę przyznać, że mnie ten sierściuch w sobie rozkochał totalnie! Jest tak mądra, przyjacielska (niektórych ludzi z natury nie lubi, np. pijanych facetów :P), lubi się bawić z dziećmi i innymi psami (chyba, że ją zaczną wkurzać – jak dzieci sąsiadów, które nie umieją się bawić z psami, cały czas ją szarpały etc. i jak psy właścicieli, które zaczęły ją wkurzać swoją głupotą xD). Ogólnie psy są dla mnie aktualnie niesamowicie fascynujące – chociaż nie wszystkie! xD Wybacz, psia miłość we mnie mocna i mogę gadać o swoim psiaku godzinami – zostałam adoptowaną psią mamą xD

Wiem wiem, ale jednak ja chcę wagę – obwód mi znika (ostatnie dwa miesiące to -10 w biodrach i -3 w talii), ale jednak cholera, nie chcę widzieć trzycyfrowych liczb, bo nie ważne ile mam CM, to i tak zawsze będzie bleeeee.

O widzisz, ja psów nigdy nie lubiłam. Mieliśmy psa, Barego, był spoko. Mieszkał sobie na podwórku w budzie, bomba. Chodziłam z nim czasem na spacery. Potem była Mona, nie lubiłam jej. Potem przeprowadziłam się do swojego faceta, gdzie był taki chory psychicznie pies, co po mnie skakał jak byłam w ciąży, więc od tamtego momentu NIENAWIDZĘ. Zdarzają się pojedyncze sztuki, które potrafią się wkraść w moje łaski, ale do tej pory udało się to tylko jednemu czarnemu Mastifowi i parze Owczarków Podhalańskich.

A takie spotkane na ulicy mnie przerażają… totalnie.

Ale to fajnie, że się dałaś przekonać :D

U mnie własnie tych cm zawsze brakuje, heh – jak żyć? :D

Co do psów, zwłaszcza tych bezpańskich… też się ich boję. Jak była siostra na święta i ją odprowadzałam na pociąg to mnie jakiś pies-mikro szczurek złapał za nogawkę! Wyszedł niepostrzeżenie facetowi z transportera – na szczęście nic mi nie zrobił (gruby dżins i skarpetki), nawet niczego nie podarł, gdyby nie gościu to bym nawet nie zauważyła, ale i tak dziwne przeżycie xD I, nie, zawsze się będę bała. Jak idę z psem na spacer to też się boję innych psów, że się rzucą sobie do gardeł :c a ja nie będę miała siły mojego odciągnąć – ugh.

Innym problemem jest moja alergia na wszystko – na naszego psa też… nie wiem jak ten problem rozwiązać zbytnio, na razie czekam na wizytę u lekarza, może on mi coś powie.