Tydzień z Linuksem, czyli jak to Yz upuściła laptopa

yzBuntu. No popatrzcie.

W poprzedni czwartek, gdy wybierałam się do łóżka, żeby pooglądać Roswell na laptopie, on mi wziął i upadł. Kabelkiem okręcił się wokół drzwi i… ups.

Podniosłam go z podłogi z przerażeniem w oczach. Matryca nie pękła, uff. Boczki myszki, które są na magnes, rozsypały się po pokoju, ale nic im się nie stało. Ruszyłam kursorem, uff. Nie mogłam jednak nic kliknąć, przytrzymałam więc włącznik i zapadła cisza.

Kładę go w czarnej pościeli, klikam znów ten przycisk z zaokrąglonymi rogami, kontrolki się świecą, na ekranie logo Asusa. Będzie dobrze! Tak sobie myślę, a potem komputer się wyłączył. Ups.

Była chyba 23. Krzysiek poszedł spać, a ja zabrałam koc i poszłam do salonu. Wyciągnęłam z szafki dwa zestawy śrubokrętów i przystąpiłam do rozbierania laptopa na czynniki pierwsze. Z dyskiem przeboje miałam już parę razy, więc warto było sprawdzić, czy przypadkiem coś się gdzieś nie wypięło, czy nie poluzowała się pamięć itp.

Pierwsze oględziny? Wszystko wygląda normalnie. Składam go, włączam. Dalej nic. Dysk robi „zgrzyt” i wszystko się wyłącza. Więc pora na rozkręcanie konkretne, bo może bateria wypadła z BIOS-a i każe mu się resetować, kto wie? Rozebrałam go na drobne części, zobaczyłam, że klawiatura nie jest oryginalna, wygrzebałam resztki wosku z gniazd po lewej stronie. Bateria siedziała na miejscu. Wydmuchałam kurz, poskręcałam z powrotem. I nic! Nic się nie poprawiło.

Wsadziłam w napęd płytę z Windowsem 10. Laptop uruchomił BIOS-a, zmieniłam kolejność bootowania. Pokazało się logo Windowsa!

Nie było to jeszcze to, co chciałam zobaczyć, ale… laptop sam w sobie żyje, a to już sukces!

Wzięłam laptop Krzyśka, włączyłam pobieranie płytek instalacyjnych i poszłam spać.

Dzień 2

Pobieranie się wysypało, ale czego ja się spodziewałam przy naszym internecie. Krzysiek pobrał RescueCD i Ubuntu. Wsadziłam pendrive, próbuję zainstalować system, ale wszystko się zawiesza. Nawet już się zdążyłam ucieszyć, ale no… nie. Ni cholery, czekałam chyba pół godziny, żeby instalacja ruszyła, ale nie wyszło.

Na RescueCD nagranym na pendrive mogłam poudawać, że pracuję. Miałam tam przeglądarkę, więc co wymagało tylko tego, dałam radę zrobić. Ale wiecie, to było rozwiązanie dalekie od komfortowego.

Włączyliśmy jakiś diskcheck, żeby sprawdził, na ile źle jest z dyskiem. I wiecie co? Nic nie chciało zaskoczyć. Chodził tak ponad dobę i żadnych rezultatów. Każda kolejna linijka krzyczała Error, a ja przy każdej kolejnej zmianie pierwszej cyfry na 5, łudziłam się, że to już teraz będzie koniec moich 512 GB. Szkoda mi było czasu. Z szafy w sypialni przyniosłam stary dysk, zwany Vaultem, który kiedyś był w obudowie i robił za przenośną pamięć.

Przełożony dysk. Pendrive z Ubuntu, format. Wszystko trwało może pół godziny.

yzBuntu

No hej! Cholera, nie widzieliśmy się ze cztery lata. Ostatnie 2.5 roku korzystam z Windowsa 10, wcześniej grzecznie siedziałam na Win7, a jeszcze wcześniej skakałam między Linuksami a moim ulubionym Windowsem XP (korzystałam z niego jeszcze w 2012 roku).

Nie zmieniło się nic. Kolory nadal te same, ikonki też i mnogość upierdliwości utrudniających życie.

Wi-Fi na starcie oczywiście nie mogło działać, siedziałam więc na podłodze przy telewizorze, z białym kablem wciśniętym w to zalane parafiną gniazdko. W Firefoksie, który jest dla mnie nieużywalną przeglądarką, włączyłam pobieranie Chrome i w międzyczasie zajęłam się szukaniem rozwiązania na niedziałające Wi-Fi. Znalazłam, otworzyłam terminal, czując się jak haker, wpisałam odpowiednie komendy. Na końcu napisane było, żeby kliknąć „Suspend”, obudzić laptopa, zalogować się i wtedy Wi-Fi powinno zaskoczyć.

Udało się! Brawo ja, brawo ludzie w internecie.

(Teraz, za każdym razem jak uruchamiam od nowa komputer, muszę najpierw kliknąć ikonkę „Enable Wi-Fi”, potem wybrać „suspend”, włączyć znów laptopa i zalogować się, żeby internet zadziałał. A jak przez przypadek mi się wyłączy Wi-Fi tym sprzętowym przełącznikiem, to muszę całą akcję z terminalem powtarzać. Ha-ha.)

Z aplikacją do muzyki walczyłam dwa dni. Pobrałam sobie trzy płyty z mojego Google Drive’a, bo przecież Deezer nie chce działać (bo twierdzi, że jest za stary flash). Trzy programy się wysypywały. Rozumiecie to?! Zawieszały się, gdy próbowałam wybrać katalogi, gdzie ma zacząć szukać plików muzycznych. Nawet nie próbowałam nic odtworzyć! Ani nie zaznaczyłam katalogu. Po prostu otwierało się okienko i program umierał.

Radę dał dopiero Amarok, który z kolei dzisiaj mi zastrajkował przy odtwarzaniu muzyki z płyty CD (co udało się jednemu z tych trzech starych programów). Brawo Linux!

Praca?

Chrome z zsynchronizowanymi hasłami to już połowa roboty. Na upartego jakieś tam poprawki w WordPressach porobię.

Skype for linux (beta) działa stabilniej niż wersja w Windows Insider, Sublime Text 3 nie różni się zupełnie niczym i największy mój ból to brak WinSCP, zamiast którego mam Filezillę, doprowadzającą mnie do szału.

Dlaczego? To przecież jeden z popularniejszych programów. Podobno. Więc posłuchajcie.

Łączę się z serwerem, z prawej strony pokazuje mi się lista katalogów i plików w aktualnej lokalizacji. Wybieram folder, klikam. Za którymś razem na pewno zobaczę białe 70% listy i dopiero na dole kilka plików i folderów, z kilkoma jeszcze poniżej. Jak kliknę ikonkę „sortowania”, to wszystko wraca do normy. Taki bug. Brawo.

Klikam sobie na wybrany plik. Widzę go w kolumnie transfer udany. I… nic. Drapię się po głowie. A, okej. Domyślną akcją jest przekopiowanie wybranego pliku do lokalizacji otwartej w prawej kolumnie. Dopiero kliknięcie prawym i wybranie trzeciej opcji od góry pozwoli nam edytować plik. Ustawiam jeszcze domyślny edytor. Okej. Mam. Robię co trzeba, wciskam ctrl+s, przechodzę do Chrome i przeładowuję stronę. Nic. Co się okazuje? A to, że za każdym razem muszę kliknąć w Filezilli, że chcę wysłać ten plik na serwer. Brawo! Nie ma nigdzie w opcjach możliwości wyłączenia tego okienka.

O ile pierwsze to bug, drugie to upierdliwość, ale do przeżycia, o tyle tego, że (jeśli ustawiłam, że pliki .html są skojarzone z aplikacją Chrome) po kliknięciu edytuj na takim pliku, otwiera mi się przeglądarka a nie Sublime, nie potrafię zdzierżyć.

Kurwa.


Minął już tydzień. Dysk mam malutki, system już teraz niestabilny (tak ze dwa razy dziennie słyszę „zgrzyt” i laptop się wyłącza), trochę nie wiem, czy jest sens zabierać się za instalację Windowsa. Poczekam, aż kupię nowy dysk, chyba, że wcześniej mnie cholera weźmie.

Tęskni mi się za Drivem. Mam jakąś aplikację, ale jeszcze nie udało mi się zobaczyć tam ani razu żadnego pliku. Muzyka jakoś działa, do Filezilli powoli się przyzwyczajam. VPN też nie ma większych problemów, Netflix daje radę. Ba, nawet Typora jest!

piątek
31.03.2017
41
17

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Byłem na Ubuntu jakieś dwa lata i wydawało mi się, że to najlepszy system, oczywiście pomijając problemy z WiFi, kartą grafiki, aktualizacjami które psuły ustawienia systemu i zamiennikami. Wreszcie miałem dość, wróciłem na windę i co? Komp działa równie szybko, znalazłem świetny darmowy program do montażu filmów i wiem, że do Linuxa już nigdy nie wrócę.

Rozważ. To jest przepaść. Raz, że jak dużo „wierzgasz” z kompem, to nic mu się nie stanie, to operacje na małych plikach przyspieszają jak rakieta. Możesz mieć starego kompa, starsze podzespoły, ale nie ignoruj SSD.

Kiedyś, jako drugi, pewnie kupię. Na razie będę składać budę, więc nią rzucać nie będę ;) a że jednak lubię mieć duży dysk, to wolę tę kasę zainwestować gdzieś indziej i na razie żyć z tym co mam.

Jeśli poruszamy się cały czas w granicach komputera, to nawet w blaszaku zdecydowanie lepiej sprawdza się nawet mały SSD na system i małe pliki + duży HDD, niż jeden ultra-super-szybki-i-duży HDD. To jest przepaść.

kolega @Nicolai ładnie to podsumował na wykopie,http://www.wykop.pl/link/3679885/#comment-44367041
od siebie dodam, że osobiście uważam, że wgrywanie plików przez ftp na produkcję, czy używanie zwykłego sublime do czegoś większego to czysty masochizm (choć sublime można naprawdę fajnie przystosować do siebie wtyczkami, to jednak po przejściu na ide ze stajni jetbrains niezbyt chce się wracać do czegokolwiek innego)

Czytałam. Każdy ma swój flow. Mój jest taki, że mam postawiony serwer dev i tam sobie trzymam wersję produkcyjną strony, gdzie sobie dziergam co trzeba. Sublime mi w zupełności wystarcza – bo do czego miałby nie starczyć, skoro robię frontend. HTML/CSS, do tego JavaScript i PHP. Nie używam nodesów, czy grunta. Gdzie potrzebuję mam gita. A stawianie lokalnych środowisk do nastu WordPressów to dla mnie niepotrzebna strata czasu. Ale serio – każdy niech pracuje, jak mu wygodnie.

A to taka smutna historia o tym, jak facet chciał mi pokazać świeczkę i wylał mi solidną porcję wosku na laptopa, zalewając wszystkie gniazda USB/HDMI i port ethernet ;/

Filezilla nie służy do edycji tylko do przesyłania w tę i wew tę. Proponuję skonfigurować sobie edytor tak, żeby była możliwość edytowania plików bezpośrednio na serwerze. Nie używam Sublime, więc tu nie pomogę, ale Aptana czy Netbeans radzą sobie bez problemu.

BTW ja pierwsze podejście do :inuxa miałam 10 lat temu i to był Debian. Zniechęciłam się dość szybko w wyniku ciągłych problemów z driverami. Teraz wróciłam do Linuxa, korzystam z Ubuntu i nie żałuję. Ma on swoje niewątpliwe wady ale i mnóstwo zalet.

Mam za dużo klientów, rozsianych po zbyt wielu serwerach, żeby się bawić w inne rozwiązania niż program do (S)FTP. A Sublime daje mi tak cudowny flow, że oduczenie się go zajęłoby mi sporo czasu (zaznaczanie w wielu miejscach chociażby).

Ja zaczęłam od Ubuntu. Jakieś 8 lat temu chyba. Skakałam czasem po Mincie jeszcze. Do pracy mi wystarczyło, ale wtedy, dawno temu, to częściej miałam dual-boota, więc jak chciałam pograć, to się przełączałam na Windowsa. Przy Windowsie 10 naprawdę zdążyłam zapomnieć o upierdliwościach Linuxa (choćby ten cyrk z wifi czy z programami do muzyki). Ale wiadomo, zawsze można tak sobie dobrać aplikacje, żeby nic nie krzyczało ;)

Konfiguracja połączenia z edytorze nie jest zwykle bardziej skomplikowana niż konfiguracja tegoż w Filezilla czy WinSCP

No dobrze. Nadal. Nie zmienię edytora ;)
a program do przesyłania też potrzebuję, bo czasem przerzucam całe foldery.

Wydawało mi się, ze umiem czytać ze zrozumieniem – wydawało mi się :)
Prawie nic nie zakumałam z tego co tu napisałaś, ale chyba Ci się udało :)

Bardzo połowiczny sukces, bo generalnie sobie popsułam laptopa i zamiast fajnego sprzętu mam teraz kupę :( i to jeszcze nie z Windowsem, ale no. Mogę pracować, więc na tyle sukces (bałam się, że komp po prostu umarł).

Aż tak źle? Nie przesadzaj. Tam nawet pakiet Adobe działa lepiej niż na Windowsie, a przynajmniej parę lat temu tak było, że Illustrator zapierdzielał. Tylko się zainstalować nie dało, ale kto by się przejmował :D

Narzędzia do kodowania są akurat bardzo spoko i z pewnością systemowy gedit jest o wiele lepszy niż Windowsowy notatnik :D ale teraz to i tak, Sublime <3

Od 5 lat pracuję tylko na Ubuntu. Czasami w domu dłubie coś pod Windowsem, jednak dla mnie to osobista tragedia – brakuje sporo narzędzi cli, które na prawdę ułatwiają pracę :) Do tego PhpStorm i wszystko czego mi potrzeba

Windows (10) ma przecież teraz w środku całe Ubuntu, więc nie ma już rzeczy, które działają na Ubu, a nie na Windowsie. I to jest totalnie boskie ;)

To tylko chwyt marketingowy ;) Ja tym ichnim bashu nic nie potrafiłem zrobić

W Windows Insider to naprawdę sensownie działa. Ja się nie znam, ja jestem frontend. Ale dałam radę zainstalować node.js, gita, a facet żyje z PHP-em (a wiele lat był uber-linuksiarzem)

Pamiętam stare dobre czasy, jak próbowałem przejść na linuxa… I pamietam jak kolejne lata były opisywane jako ROK LINUXA… nigdy nie nastał :D

Na upartego to Rok linuxa jest zawsze. Na mobile i serwerach :D

Ja wiele lat spędziłam, nie jest AŻ tak źle. Ale ja ogólnie jestem dziwna, bo ja Windowsa 10 uwielbiam.

Nie no z całym szacunkiem, ale trzeba było wybrać do pracy na przykład Manjaro. Akurat ja z Ubuntu nigdy nie miałem problemu, ale dopiero Manjaro z XFCE mnie zachwyciło :) Nawet jednej zawieszki, wszystko mega szybko. Praca na Win10 dla mnie teraz to kara.
Swoją drogą to po co Ci filezilla? Otwierasz ftp w domyślnej przeglądarce plików i robisz wszystkie operacje w locie tak samo jakby pliki były na dysku Twojego komputera a nie gdzieś an serwerze. Dla mnie to bardzo wygodne.

Nie no, ale ja lubię mieć ładnie, a xfce mi się nie podoba. Poza tym, to mój laptop już sprzętowo się do niczego nie nadaje i myślę, że na wszystkim miałby te problemy.

Pół życia korzystałam z FTP tego w eksploratorze plików, ale nie chciał mi się połączyć po SFTP z portem innym, niż domyślny. Więc musiałam się rzucić na coś innego.

Sprzęt nie jest stary, ma ile, może 3 lata. Ale jest zajechany.
Lubię, jak mi rzeczy działają, a jednak no, Ubuntu wspiera najwięcej rzeczy. Typu wiesz, Skype chociażby, który jest mi niezbędny w pracy.

Wygląda naprawdę nieźle – Arch mojego faceta wygląda o wiele paskudniej :P niemniej. lada tydzień wrócę do Windowsa, a potem już składam budę i laptop będzie tylko awaryjny. Bo ja jednak lubię pograć w gry ;)

Nic na szczęście. Wszystko co ważne trzymałam w katalogu gDrive, pracę, muzykę, dokumenty. Więc tylko gry poszły, ale to mam na Origin/Steam ;)