Siedem miesięcy z MacOS

Jestem Windowsiarzem. Od zawsze. Miewałam romanse z Linuxem, czasem nawet i dłuższe, ale od premiery Windowsa 10 nie ruszałam się już nigdzie. Od marca w plecaku noszę MacBooka Air (2013).

I to jest tak. Nie jest to mój główny komputer. W pracy mam budę z Windowsem 10, w domu tak samo. Wiecie, składaki. Do pracy wyniosłam swoją klawiaturę i myszkę, więc nie dość, że stukam na niskim profilu, to jeszcze mogę sobie na myszce zarządzać muzyką. No bajka. MacBooka mam, bo… go mam mieć. Po prostu. Czasem coś trzeba zrobić poza biurkiem, a innym razem sprawdzić w Safari. A na początku ten MacBook był jeszcze maszynką do otwierania projektów poprzedniej osoby na moim stanowisku, która używała Sketcha.

Od początku

Pierwsze tygodnie były zdecydowanie najgorsze – wiecie, to jednak totalnie nowy system i dla mnie daleki od bycia „logicznym”. Wkurzały mnie braki na klawiaturze (bo jak można żyć bez delete?) i gesty różną ilością palców na touchpadzie podczas obsługi Sketcha. Tak na samym starcie.

Z miesiąca na miesiąc przyzwyczajałam się coraz bardziej i coraz mniej rzeczy sprawiało, że musiałam pytać Google o pomoc.

Mac był (i wciąż jest) dla mnie… dziwny. Po prostu dziwny. Większość akcji absolutnie nielogiczna i wciąż spędzam długie minuty szukając folderu z Video. Instalator aplikacji to jakiś żart dla kilkulatków. Brak aplikacji, do których jestem przyzwyczajona to też niewątpliwy minus, który utrudnia mi życie. I pracę. Ograniczam się więc na nim do obsługi przeglądarki, Chrome, Zooma i programów graficznych Adobe. Choć z tym Adobe też nie jest tak kolorowo i Photoshop działa na nim… no… „inaczej”.

Wciąż nie rozumiem o co chodzi z tym paskiem z lewej (dockiem), w szczególności z tymi ikonkami, które są obok kosza. Co to? Czemu pojawiają mi się tam ikonki pomimo zamkniętych okien? Czemu Chrome nie pojawi się jako dwie osobne ikonki, skoro mam otwarte dwa okna z różnymi użytkownikami? Wiem, marudzę. Ale no…

Są takie momenty, kiedy korzystając z MacBooka chce mi się płakać ze śmiechu. Wiecie, dopiero siedząc na tym systemie, będąc jednocześnie fanem konkurencji, widać hipokryzję. Te wieczne śmiechy o „bezpiecznym usunięciu urządzenia”, gdy z Windowsa wyjmujemy USB – wiecie, że na MacOS jest dokładnie tak samo?

Wiedzieliście, że nie można zaznaczyć kolejnych plików inaczej niż przesuwając myszką i rysując prostokąt? Że usunięty plik zostawia „dziurę” pomiędzy istniejącymi plikami? I żeby ją „uzupełnić” trzeba albo ściągnąć nowy plik, który tam wskoczy, albo zmienić sortowanie. A jak długo nie wchodzicie do katalogu Downloads, to najnowsze pliki będą dosłownie ustawione jedno na drugim.

Większość to może i drobnostki. I może jest jakiś sposób, żeby to wszystko działało inaczej, ale ja o nich nie wiem. I niekoniecznie chcę, bo przecież jestem uparta i nie lubię aplikacji.

Plusy

Żeby nie było! Są też plusy. Są rzeczy, które są super.

To laptop z 2013. Miał przede mną przynajmniej jednego właściciela, ale raczej dwóch, jak nie więcej nawet. Jest trochę ubity, ale minimalnie. Bateria trzyma świetnie. No dobra, ja się nie znam, miałam laptopa przez rok i był daleki od idealnego stanu, miał 17″ i bateria wcale nie miała prawa tam długo trzymać. Tutaj mogę odpiąć MacBooka od prądu i kilka dobrych godzin siedzieć w przeglądarce, stukać po klawiaturze i czasem włączyć coś na VOD. I dopiero potem myślę o prądzie. A ładuje się też szybko.

Klawiatura jest niezła. Nie jestem w niej zakochana, ale ma w sobie to „coś”. Podświetlane klawisze, całkiem wygodne. Pisząc na niej nie trzeba praktycznie podnosić nadgarstków. Wszystko wygląda tak wiecie, filmowo. A potem chcę wcisnąć Delete i czar pryska, albo zastanawiam się kilka minut nad tym, którym przyciskiem się wkleja i gdzie jest ctrl.

Dziwne rzeczy

Jesteś w koszu. Klikasz „opróżnij kosz”. Masz dźwięk zjadanych papierków i okienko z koszem samo się zamyka. Może i fajne, ale no znowu, po co? A tak, zaoszczędza nam kliknięć… Choć jeśli masz wyciszone dźwięki w laptopie i przestałeś się skupiać, to zastanawiasz się, co to się właściwie stało.

Przestałam się dziwić, że Applowcy zapisują wszystko na pulpicie. Znalezienie katalogu User i dalszych to… no w sumie strata czasu w imię „porządku”.

Kolejna zagwozdka to dla mnie zawsze było pytanie, dlaczego większość ludzi tam nie korzysta z okien na pełnym ekranie. I czemu? Stawiam, że to dlatego, że i tak zawsze jest widoczny ten pasek, z dołu, czy z lewej, czy gdzie tam chcecie, pod którym widać tapetę. Okno dociągnięte do pozostałych trzech krawędzi wygląda jeszcze dziwniej, niż „pływające” po ekranie. I nie, chowanie tego Docka to nie jest ani dobry, ani wygodny pomysł.

Wiecie, że nie można otworzyć obrazka i ustawić go na tapecie? Trzeba wejść w ustawienia pulpitu i tam to zrobić? I Android i Windows przyzwyczaiły mnie do tego, że są co najmniej dwie drogi do ustawienia tapety. Wrr. Pierdoła? Jasne, że tak. Ale to dodatkowe kliknięcia – chyba nadrabiam te, które zaoszczędziłam na samozamykającym się koszu.

Minusy

Kolejny raz Wam powiem, bo jeszcze nie wiecie, nie ma tu przycisku Delete na klawiaturze. Jasne, MOŻNA sobie wcisnąć backspace i fn czy coś tam, można podpiąć inną kombinację klawiszy, można też podpiąć zewnętrzną klawiaturę (hehe). Ale to nadal nie jest to samo. Brakuje i koniec. Może niewiele z Was korzysta z tego klawisza, ale ja zdecydowanie bardzo często.

Brak klawiatury numerycznej to normalka w laptopach, więc pominę. Moje 17-calowe bydlę to oczywiście wyjątek.

Wszystkie aplikacje są płatne. Dobra, nie wszystkie, ale no znaczna większość. Brakuje mi mojego programu do FTP-a (WinSCP). Filezilla to jedyne co z nam w tej kategorii i no, nie jest to moje ulubione narzędzie. Ojeju, nie.

„Zamykanie” aplikacji. I wiecie, wyjdziecie z programu, a on potem siedzi sobie w docku. No po co? Wcale go tam nie chcę! Klikam więc, żeby usunąć go z docka, włączam kolejny raz, on tam znów wraca, nawet po wyjściu z aplikacji. Maaaaaamo! No dlaczego? Jak będę chcieć tam aplikację, to sobie przypnę, ale nie potrzebuję ich tam mieć zawsze, naprawdę. Może to durne przyzwyczajenie z Windowsa, ale lubię decydować o tym, co zaśmieca mi ekran.

Popupy! Jeśli myślicie, że powiadomienia w Windowsie są wkurzające, to poczekajcie na te w MacOS-ie. Wyobraźcie sobie, że powiadomienie samo nie znika, trzeba na nie kliknąć. Na przykład ta informacja, że usunęliście pendrive.

Aktualizacje

Jeśli myślicie, że aktualizacje Windowsa to zło – tu wcale nie jest piękniej. Oczywiście, teraz nadejdą kolejne ciosy i krzyki, ale kij. Od kilkunastu dni komputer brzęczy mi o aktualizację do Cataliny. I nie chcę! Bo to psuje The Sims 4. Powiadomienia o aktualizacji dostaję codziennie, o ile dobrze ustawię kolejne przypomnienie. Nie mogę go odroczyć na wieczne nigdy. Jak dojdzie dzień, gdy mnie zmuszą do aktualizacji, to ona potrwa. Bo to zawsze trwa.

Windows nie jest idealny z tymi aktualizacjami, ale szczerze, korzystam już ile? Prawie 5 lat. Nigdy aktualizacja mi nie zepsuła komputera (a mam customowy sprzęt, nie coś prosto z pudełka) i nie wiem, czy kiedyś zaktualizował mi się „znienacka”. Zawsze są powiadomienia, co najmniej kilka. Bywały momenty, że trwało to dłużej niż powinno, ale też zazwyczaj byłam tego świadoma, siedząc przez długi czas w programie Insider.

Były momenty, że komputer mi się chrzanił, jasne, każdemu się zdarza. Powody były różne, bo na Windowsie na system składa się trochę więcej niż jeden producent. Są sterowniki od dostawców grafiki, które też potrafią namieszać. Nie zdarzyło się jednak, żebym nie mogła dłużej korzystać z komputera, bo aktualizacja…

Zbliżająca się Catalina w MacOS psuje mnóstwo programów i no nie jestem gotowa…

Czyli?

Nie wyobrażam sobie wciąż, by MacOS mógł być moim głównym system. Więcej rzeczy mnie wkurza, niż mi się podoba. Biorąc pod uwagę, że z systemowych kwestii nie ma nic, co by mi się bardziej podobało. Podświetlaną klawiaturę i dobrą baterię dostałabym w prawie każdym sprzęcie z wyższej półki, gdzie mogłabym jeszcze wybierać, czy to Microsoft, Lenovo, HP czy Asus, czy inna marka.

No nic. Będę jednym z tych dziwnych grafików, którzy wciąż uparcie siedzą na Windowsie.

niedziela
03.11.2019
14
5

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Miałem do wyboru windows i macos do mojej prawie-fullstackowej pracy i wybrałem.. windowsa, którego znam od podszewki i prawie nigdy mnie nie zawiódł. z MBP są spore wydajnośćiowe problemy i nie ma dnia, by np. coś nie tak z pamięcia / dyskiem nie było. w poprzedniej pracy u moich kolegów tak właśnie było i okazalo się, ze trzeba było zrobić upgrade FW kontrolleów dysku, wymiana klawiszy by na samym koncu wymienić dysk. zeby zadziałało :P

windows10 przyniósł pewną rewolucję, która umożliwia mi pracę.. jest nim WSL, dzięki któremu nie musze instalować linuksa na oddzielnej partycji. jest z nim coraz lepiej i spodziewam się, ze nie będzie istotnej roznicy w wyborze tych OS. :) Bo kiedyś zasadniczym powodoem dla którego miałbym wybrac macos to własnie wygodne środowisko CLI.

Dzięki za ten wpis. Dobrze jest wiedzieć, że są graficy, którzy nie zachwycają się MacOs. Swego czasu zastanawiałem się nad tym systemem bo niby lepszy, wygodniejszy ale dochodzę do wniosku, że niekoniecznie :)

Przeniosłem się z Windowsa na Macbooka Pro półtorej miesiąca temu. Zainstalowałem catalinę kilka dni po premierze i wszystko działa pięknie. Na początku trudno było mi się przestawić, również uważam że te „zamykanie” okna może denerwować, ale już siedzę na nim ponad miesiąc i szczerze mówiąc wystawiłem swoją skrzynkę kilka dni temu na sprzedaż bo nie korzystam już z niej. Mógłbym ją zostawić gdybym grał na Windowsie, ale tyle co gram ostatnimi czasy to mogę w sumie sprzedać.
Przez ten miesiąc użytkowania MacOS przyzwyczaiłem się już do skrótów, lecz pierwszy tydzień był katorgą… Również ubolewam nad brakiem Delete, ale mam podczepioną zewnętrzną klawiaturę przez 99% czasu więc to mnie nie boli aż tak.

Moim zdaniem artykuł bezsensowny. Napisany aby coś napisać. Sam od roku jestem użytkownikiem macOS i widząc jakie „problemy” Cię męczą, śmieje się bo sama jesteś sobie winna. Wszystko to co Ci się nie podoba czy dock czy powiadomienia czy coś innego, jest powodem tego że nie chcesz się nauczyć tego systemu oraz że jesteś uparta pod względem windowsa. Nie szukasz rozwiązań, nie szukasz zmian. A ten system jest 100x bardziej intuicyjny od Win :)

Uzasadnij zatem, czym jest ta słynna intuicyjność. Korzystałem z Linuksów, Mac OS (a nawet OS X) i Windowsa na zmianę od wielu lat i nie powiedziałbym, że cokolwiek powiązanego z GUI jest bardziej „intuicyjnego” od drugiego, gdyż stawiając dziecko lub dziadka przed komputerem szybciej łapie to, jak działa zły Windows, niż Mac OS uwielbiany przez zakompleksionych internetowych krzykaczy, którzy korzystają z niego z najtańszego możliwego rzęcha z jabłkiem na obudowie, bo nie stać ich na nowszego – gdyby było, nie spędzaliby tyle czasu na hejcie w sieci.

Ale czy ja tutaj kogoś hejtuje? ;) Wiesz może co to jest „opinia własna” ? Korzystam z windy od kilkunastu lat, linux’y pojawiały się z różnych dystrybucji. Każdy dobrze wie, że jeśli korzystasz z czegoś od lat (już nie tylko chodzi o system operacyjny) i nagle nachodzą zmiany, to zawsze będzie coś Ci przeszkadzać z racji wcześniejszych przyzwyczajeń. Poza tym nie zaglądaj mi „w kieszeń” bo nie wiesz jakich urządzeń używam na codzień. Jestem zwolennikiem Windy, ale znajduje rozwiązania, plusy i minusy w każdym systemie a jak widać po Tobie, „miłośnik windy” :)

Dziwię się tobie, że masz problemy z os i w miarę ogarnales go 3 miesiącach mając wcześniej romanse (dłuższe) z linuksem… Komputer jak komputer, jest inny ale czy to wada? Nie sądzę… Po prostu pulpit to biurko, doc to „śmietnik” ikon z win na pulpicie, chyba, że lubisz mieć bałagan na „biurku”, w kwestii „o borze! Gdzie moje pliki!?” Możesz podzielić dysk na partycje a jak coś ściągasz i nie wiesz gdzie to się ściągnęło to w podstawowej konfiguracji idź/pobrane. Aktualizacja, to jest mistrzowski temat, może i wyskakuje informacja o aktualizacji ale nie jesteś do niej zmuszony, to wyskakiwanie możesz wyłączyć. A i taka ciekawostka mając np. mojave możesz zrobić sobie „zejście” do no. High Sierra. Następnym razem jak będziesz coś porównywał to nie rób tego na siłę, bo to artykuł wtedy wychodzi taki artykuł na (słabą) siłę.

Po tylu latach z Windowsem i Linuksem, podejście „app first” do mnie nie przemawia. Że żeby móc przejść się po kolejnych zdjęciach nie mogę kliknąć dwa razy na zdjęcie i użyć strzałek, tylko muszę otworzyć jakąś inną aplikację. I Linuxa i Windowsa obsługuje się tak samo przez eksplorator plików, jak i zaczynając od aplikacji. Kwestia totalnej zmiany podejścia. A że nie muszę się do tego przyzwyczajać, to sobie psioczę.

To nie portal technologiczny, to blog, mój prywatny, gdzie piszę o rzeczach, o których moi znajomi chcą czytać. Nie jest to wartościowy artykuł, który wykazuje wyższość któregokolwiek z systemów nie pozostawiając wątpliwości – bo system to kwestia preferencji i MacOS no wciąż nie jest dla mnie. Ale nie musi być.

Zgadzam się z opisem minusów dodałbym jeszcze kilka brak możliwości zmiany kursora w systemie tylko poprzez dodatkowy program ,folder zdjęcia gdzie są one zabezpieczone w programie ,jak dla mnie to taki Linux sprzed 15 lat aczkolwiek tamte były lepiej konfigurowalne, jedyny plus instalacja programów jako kontenery.

Zgadzam się w całej rozciągłości jako grafik z 20-letnim stażem. Mój MBP z tego roku wytrzymuje na baterii 2-3h na Netflixie. Inne irytujące rzeczy: kontrolki screen capture są u mnie przyklejone do wyświetlacza laptopa i nie mogę ich przeciągnąć na monitory. Photoshop crashuje się tak często, że cmd-s to już pamięć mięśniową. Zoom nagrzewa laptopa i na confach czasem crashuje system. Ale są plusy – chociażby wspomniany przez Ciebie Sketch dla którego używam MBP. I całość działa płynnie nawet przy dużej ilości aplikacji. Owszem, na Alienware działa równie płynnie jak nie płynniej, wywala się dziesięć razy rzadziej i jest WinSCP 🤣, ale form factor tego ostatniego to jakieś nieporozumienie, o wadze nie wspominając.

Oj chciałbym zobaczyć Twoją minę jakbyś dostała do pracy starego maka z myszką z jednym klawiszem x] Anyway technicznie rzecz biorąc w związku z brakiem współpracy na linii Apple-Nvidia czyli z największym producentem kart graficznych na świecie w branży filmowej uważa się Apple… za martwą platformę.

istnienie macOS sankcjonuje jedynie DAW Abelton Live, bo na windzie nadal nie działa ok.
A użytkować go i tak trzeba na zasadzie takiej jak dawniej CuBase na atari ST — na makbuku nie ma nic absolutnie oprócz abeltona.
a tak do prywatnego użytku mam staruszka T420, bo ma złącze IEEE przez które gada z konsolą mikserską i AudioPortem (i czasem z kamerą DV, jak nagram coś nocą w podczerwieni) z linux low-latency jako jądrem i Ubuntu Studio jako UI.