Michał Wróblewski — „Definicja Strachu” (Recenzja książki)

Ja i napalanie się na książki… No właśnie. Nie mam do tego zbyt wielkiego szczęścia i zazwyczaj kończy się to spektakularnym rozczarowaniem albo przynajmniej długą drogą przez mękę.

Na Definicję Strachu czekałam kilka miesięcy. Dowiedziałam się o tym projekcie jakoś na Facebookowej stronie wydawnictwa (bo Videograf wydał Balsamiarkę, więc zasłużyli na miejsce w moim serduszku). Weszłam na stronę internetową powiązaną z książką i przeczytałam pierwszy kawałek historii Ethana Nero.

Pomijając jeden zgrzyt tam, który przewijał się później przez całą powieść, podobało mi się. Ten wstęp, dostępny na stronie internetowej, który możecie przeczytać w każdej chwili, był filmową opowieścią poruszającą wyobraźnię. To nic, że zamiast Ethana Nero w mojej głowie był Alan Wake (z gry). Wszystko pasowało. Klimat był podobny i „reżyseria” scen. Zapisałam więc sobie datę premiery, napisałam do wydawnictwa i czekałam na ten dzień, 28 listopada.

Już chwilę po północy Legimi (jasne, zawsze Legimi) zaskoczyło mnie, pokazując, że książka jest dostępna. Mogłam dodać ją do półeczki, ale jeszcze chwilę nie mogłam otworzyć. Zanim jednak przyszedł egzemplarz recenzencki, mogłam zacząć czytać! 

Tę książkę i ponad 70 000 innych, znajdziecie w katalogu Legimi. Korzystając z mojego linku będziecie mogli skorzystać z 30-dniowego okresu próbnego, zamiast typowego 7-dniowego.

Ethan Nero

Główny bohater to dziennikarz po trzydziestce, zajmujący się tym najgorszym rodzajem przestępstw. Pisze po to, by ostrzec ludzi i widzi w tym swoją misję. Czasem odkopuje też starsze sprawy, które wyciąga na światło dzienne, po tym, jak nie dostały odpowiedniego rozgłosu.

Oprócz aktualnej sprawy, wraz z bohaterem sięgamy do starszych wydarzeń, które mocno wpłynęły na jego życie i postępowanie. Pozwala nam to trochę bardziej poznać jego osobę, a historia z pierwszoosobową narracją dokłada nam informacji o tym, co się dzieje w jego głowie.

Fabuła

Ethan zabiera się za nierozwiązaną sprawę Lucy Atkinson, której śmierć pięć lat wcześniej została uznana za samobójstwo, choć nie brakowało w nim sprzeczności. Pakuje więc ubrania, olewa wizytę u mechanika i jedzie na prom. Bo sceneria, z którą się zmierzy, to wyspa na Atlantyku.

Akcja rozgrywa się w październiku, więc czeka nas gatunkowe cliche, gdzie na wyspie szaleje wieczny sztorm i częste burze. Jak wszyscy dobrze wiemy, zjawisko to jest dość rzadkie. Przez te moje dwa lata na tej wyspie obok burzę widziałam dwa razy, gdzie sztorm jest w okresie zimowym obecny prawie non stop. Ba, nawet aktualnie jak stukam w klawisze, to za oknem szaleje „wiaterek” dostatecznie doskwierający wszelkim pieszym.

Miasteczko na wyspie głównie żyje z turystów, chociaż kolejnym sporym biznesem jest lokalny browar, którego piwo eksportowane jest również na stały ląd. Śmierć turystki kładzie się cieniem na kondycji wielu mieszkańców wyspy, chociaż powoli wraca to do normy. Ethan swoją obecnością rozdrapuje więc świeżo zabliźnione rany.

Sytuacja tylko się pogarsza, gdy znika kolejna kobieta, a wszystkie podejrzenia spadają na Ethana, który pozwala sobie na trochę za dużo.

Zgrzytki

Nie było ich tu zbyt wiele. Wkurza mnie ten wszechobecny sztorm i ciągłe burze. Zazdroszczę każdemu, kto przeżył oba te zjawiska jednocześnie, ale przynajmniej przy moim Atlantyku to się nie zdarza.

Drugim (poważniejszym) moim problemem jest istnienie godziny trzynastej. Na wyspach to abstrakcyjny koncept, bo wszyscy żyją na 12-godzinnym formacie. Pierdoła? Jasne, ale trochę przeszkadzała we wczuciu się w faktycznie wyspiarski klimat.

Trochę za dużo zbiegów okoliczności. Książki o mordercach często się nimi charakteryzują, nie umiem zrozumieć dlaczego. Ich nawarstwienie jest trochę zbyt duże, odbierając sporą część przyjemności z wsiąkania w historię.

Czy 400-stronicowa Zielona Mila to naprawdę opasłe tomiszcze? Szczególnie, że Definicja Strachu ma tych stron jeszcze więcej…

Wrażenia

Gdyby nie wycieńczenie w ostatnich dniach, uporałabym się z nią wcześniej. Gdy w ciągu dnia siadałam do czytania znikało kilkadziesiąt stron, wieczorami kolejne trochę. Bywały momenty, kiedy nie mogłam się oderwać, a ostatnie dwa rozdziały czytałam z zapartym tchem w jednym ciągu — zrobiło się naprawdę intensywnie.

Ethan nie ma hamulców, wskakuje w sam środek większości wydarzeń i rzadko wychodzi z tego cało. Jest jednak tak zdeterminowany, że zawsze wstaje i dalej eksploruje swoje tropy. Większość „zagadek” i następnych kroków jesteśmy w stanie przewidzieć, ostateczne rozwiązanie zagadki nie powinno być aż takim szokiem, ale wszystko co dzieje się wcześniej (i później) jest wciąż warte uwagi czytelników. Intryga nie jest płaska czy jednowarstwowa i czeka nas sporo intrygujących akcji.

Definicja Strachu nie odstaje poziomem od zagranicznych powieści z tego gatunku. Odpowiedni poziom mroku, głęboka postać głównego bohatera i wielowątkowa fabuła spodobają się fanom thrillerów. Słysząc frazę „Dużo czytam” nie mogłam nie przywołać w głowie Roberta Huntera z książek Chrisa Cartera.

Jeśli więc lubicie historie głębokie, gdzie bohaterzy nie zawsze są racjonalni, a całość intryguje od początku, to Definicja Strachu będzie dobrym wyborem.

#36. Definicja strachu

#36. Definicja strachu

Autor: Michał Wróblewski
4/5
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 448
Przeczytane: 8.12.2018
sobota
08.12.2018
1
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *