Rok z Fitbitem – czyli krótka historia o zaginionych kilogramach

Tak mówi Instagram, a jak wiemy, Instagram nie kłamie.

Głównym celem Fitbita było chyba poznanie tego, ile faktycznie śpię. Od dawna byłam przekonana, że jest to dalekie od ośmiu, czy nawet siedmiu godzin, ale kto by realnie pamiętał, o której to godzinie padłam, czytając w łóżku książkę.

Szybko jednak okazało się, że Fitbit to też całkiem motywująca opaska, bzycząca, gdy w danej godzinie nie ruszyło się w ogóle z krzesła i licząca kroki i kalorie praktycznie na bieżąco.

Teoria

Przez jakiś czas Fitbit motywował mnie do tego, żeby wieczorem wychodzić na spacer, zrobić te założone 8500 kroków, które przy siedzącej pracy, bez dojazdów do niej, jest nierealne. Po pewnym czasie mi się odechciało, ale to nic.

Fitbit w swoich kółeczkach ma też liczenie spożytych kalorii, więc przez chyba dwa miesiące z hakiem, codziennie uzupełnialiśmy wszystko w MyFitnessPal, żeby zaciągnęło się do aplikacji Fitbita właśnie. Przysiady? Tak, to był ten moment kiedy robiłam po 150 na raz. Teraz pewnie wysiadłabym przy 50.

Realne wyniki

Stuknął rok. W tym czasie schudłam 12 kilogramów. Odbiłam się od brzydkiej cyfrowej liczby i obecnie ważę 87,7 kg.

Czy to sama magia noszenia opaski? No nie. Zdecydowanie nie.

Paleo i ograniczenie węglowodanów/glutenu to główni odpowiedzialni za te wyniki. Próbowałam różnych kombinacji, było robienie tych 8500/10 000 kroków, było pilnowanie 30 aktywnych minut 6 dni w tygodniu (3x w tygodniu spacer, w pozostałe dni ćwiczenia) i trzymanie się kalorii według tego, co wylicza MyFitnessPal. I wiecie co? Zeszło mi tak 5 kilogramów, które zaraz wróciły.

Paleo

Paleo to taka „dieta” (gdzie słowo „dieta” jest tylko w rozumieniu sposobu żywienia, a nie „dietą” w rozumieniu jedzenia 800 kcal dziennie), która wywala z diety zboża, nabiał, większość cukrów i specyficzne grupy warzyw. Polega ona na tym, że większa część naszej energii i kalorii jest z mięsa, a witaminy z warzyw. Nie je się wtedy pieczywa, żadnego. Wypadają makarony, śmietana, ba, nawet ryż. Dieta ma imitować to, co ludzie jedli w czasach paleolitu, stąd druga nazwa — dieta jaskiniowców. Nie chodzi tu jednak o jedzenie mięsa smażonego na ognisku, jeszcze bez przypraw.

Obiad to zazwyczaj kawał mięsa z kupką ugotowanych warzyw, a śniadania opierają się na jajkach, mięsie i zieleninie. Życie faktycznie na paleo nie jest super-łatwe i wymaga stania w kuchni — kiełbaski na śniadanie trzeba usmażyć, boczek też, a nawet głupie jajko sadzone wymaga więcej czasu, bo nie możesz obok na talerzu położyć chleba.

Jak to działa u mnie?

Przez to, że trzeba stać tyle przy garach, mamy przesunięte godziny, w których jemy. Około 13 dopiero zajmuję się przygotowaniem śniadania, a obiad wskakuje na stół między 17 a 19. Do tego dochodzi bardzo duża ilość płynów. Może nie tyle bardzo duża, co wreszcie normalna. Wstaję o ósmej, do trzynastej daleko, więc pierwsze kilka godzin to uzupełnianie płynów.

Mam kubek-słoik ze słomką, w nim mieści się 400 ml wody. Czasem jest to lemoniada, innym razem po prostu woda z owocami i miętą, która najlepiej smakuje, jeśli chwilę poleży. W końcu nie pilnuję, żeby w domu zawsze była Pepsi czy inne gazowane napoje. Do tego dochodzi kawa, zawsze z mlekiem, rzadko z cukrem. Po drodze czaj, z tych „ostrzejszych” z pikantnymi przyprawami i herbata z mlekiem lub cytryną. Spokojnie robię 2-3 litry dziennie. Nareszcie!

Nie mówię, że trzymamy się tego zawsze i w stu procentach. Jasne, raz na jakiś czas najdzie mnie na makaron, innym razem na ryż, a jeszcze kolejnym po prostu zrobię sobie tę kanapkę czy pizzę, zanim wyjdę z siebie. Chociaż aktualnie chleba już nawet nie kupuję. Nie zmienia to jednak faktu, że spadek kilogramów w ostatnich miesiącach zawdzięczam właśnie takiemu odżywianiu i raczej średniej porcji ruchu.

Centymetry

Mierzę się, bo to przecież też istotne. Z większych zaskoczeń, przez te ostatnie 12 miesięcy, w samej szyi zeszło mi 2 centymetry! Może nic spektakularnego, ale i tak jestem zaskoczona.

W talii, na wysokości pępka znikło mi 5 centymetrów w ostatnim roku. W biodrach tylko 1, a w udach 6.

Znów — to nie są ogromne liczby, ale sprawiają, że mogę kupić sobie spodnie rozmiar 40, czego nie robiłam od kilku ładnych lat.

To nie zadziała u każdego

Wiem. Sama przebrnęłam już przez tyle metod polecanych przez innych ludzi, że po prostu wiem, że nie wszystko działa na każdego. Spędziłam półtora roku na siłowni i mój rekord wtedy to była waga, którą mam obecnie, a schodziłam z pułapu niższego o 6 kilogramów. Co drugi dzień robiłam wtedy 8 kilometrów, dwa po mieście i 6 na bieżni, do tego ćwiczenia wysiłkowe i skrupulatne liczenie kalorii z trzymaniem makro w ryzach. To nie był efekt współmierny do wsadzonej pracy.

I wiem, że waga to nie wszystko, że liczą się też centymetry, ale i tu nie było większych efektów.

To jeszcze nie koniec

87 kilogramów to kolejny z moich kamieni milowych. Będę wtedy dokładnie w połowie drogi do celu, który chcę osiągnąć. Czy potrzebuję do tego kolejnego roku? Czy może dwóch? A może mniej, bo wreszcie zabiorę się też za ćwiczenia?

Cóż, zobaczymy. Pierwszy rok brzmi obiecująco i motywuje do dalszej pracy, a to chyba najważniejsze.

czwartek
26.07.2018
3
5

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

No to trzymaj tak dalej!
Nie znam się na dietach, bo nigdy żadnej nie stosowałam (nie mówię przez to, że mam wagę idealną – a gdzie tam, nie mam). Ale najbardziej chwalę za konsekwencję i systematyczność. Brawo Ty!

Trzymam kciuki za ciąg dalszy :)
U mnie zaczęło się od dietetyczki, choć tak właściwie to przestałem tyle jeść, co wcześniej, bo stanie przy garach i gotowanie w dwóch wersjach żywieniowych nie sprawdziło się.
Później pojawiła się faza na bieganie, która trwa do dziś. Po drodze były odkrycia z cyklu, że tłuszcz objętościowo zajmuje więcej miejsca niż mięśnie, czyli może stać się cud, że waga stoi a ubrania spadają, bo mięśnie się rozrastają.
A później, że aktywność ruchowa pomaga spalić tłuszczyk dopiero od 30 minut ruchu i że głód po bieganiu przychodzi falami, nawet dzień po, więc ruch nie daje dyspensy na wyżerkę. Znam przypadki osób sporo biegających i zyskujących kolejne kilogramy.
Jedno jest niezmienne – jeśli więcej się wrzuca do paszczy, niż spala, lepiej nie będzie :)
Aaaa, z tym piciem to racja po wielokroć, piję od 2 miesięcy yerbę, też jakoś tam pomaga.
Powodzenia!

Mi z bieganiem jakoś totalnie nie po drodze, mogę iść na spacer i zrobić 10 km, ale mam wrażenie, że bieganie jest nie dla mnie.

Z tymi mięśniami i rozmiarami to się nasłuchałam już od trenera personalnego na siłce :D więc wiem, i wiem też że to dlatego AŻ tak nie widać, że na wadze mam tyle, ile mam.

Dzięki!