Battlefield 4: Final Stand – pierwsze wrażenia
Okej, jestem po kilku rundkach w nowy dodatek do Battlefield 4 – Final Stand, na który z utęsknieniem czekamy już chyba trzy miesiące (na stronie napisali dawno temu, że pojawi się jeszcze latem).
Po pobraniu aktualizacji i dodatku (razem 3 GB danych) mogłam zacząć grać, choć oczywiście nie obyło się bez dwukrotnego anulowania pobierania przez pewne małe rączki. Co wiemy? W dodatku są cztery mapy i parę nowych gadżetów, nie ma jednak żadnego nowego trybu gry…
Mapy
Najważniejsza część każdego dodatku (no może poza Naval Strike, gdzie tryb gry był zdecydowanym atutem), tak samo więc jak w poprzednich przypadkach mamy cztery mapy. Nie będę opisywać ich tu szczegółowo – bo takie suche fakty bez problemu znajdziecie na innych stronach. Nie mogłabym jednak nie wspomnieć o moich odczuciach odnośnie nowych lokacji.
Mapy są duże, nawet bardzo duże, czasem między punktem A a D jest 700 metrów, a punkty wcale nie są ułożone liniowo, tylko na planie jakiegoś koślawego czworokąta. Są one więc idealne dla snajperów i w końcu umiem odnaleźć się w tej części Battlefielda grając tą właśnie klasą. (Nie wiem czy to kwestia tego, że w Bad Company 2 ostatnio grałam cały czas snajperem, czy faktycznie te mapy mi na to pozwalają przez to, że są bardzo otwarte). Nie brakuje jednak też miejsc, gdzie starcia są bardziej bezpośrednie, poza zasięgiem umieszczonych na górkach snajperów. Są czołgi, zwykłe i latające, ścigacze i BWP, dla każdego więc jest coś dobrego.
Wszystkie plansze są zimowe, jedne totalnie zaśnieżone, inne już jakby z roztopów z leżącym zaledwie miejscami białym puchem. Aż się zimno robi jak się w nie gra, szczególnie, że pora roku sprzyja.
Levolution na mapach nie zauważyłam, na jednej przychodzi zamieć, ale to wszystko co udało mi się zaobserwować (a zamiecie śnieżne czy burze piaskowe to w Battlefieldzie są co najmniej od mojego ukochanego Bad Company 2). Ciężko mi na razie powiedzieć coś więcej – spędziłam na tych mapach dopiero cztery godziny, co i tak jest dużym wyczynem, bo na mapach z innych dodatków pewnie mamy maksymalnie koło dwudziestu.
Bronie
Słabo – bardzo słabo. Jedna broń do znalezienia na mapie – ta tutaj na zdjęciu poniżej. Wygląda nieziemsko, strzela jakimś promieniem, który nie tylko mi przypomina Energy Weapon z Fallout 3 (Krzysiek by mi tu pewnie zaraz przytoczył nazwę tej jednej konkretnej, która jest prawie identyczna). Drugą jest kusza, do odblokowania po ukończeniu serii zadań z cyklu „widmo”. Pierwsze zadanie wymaga headshota z minimum 300 metrów i 200 zabić z czołgów, daleko więc nam jeszcze do tego, bo pojazdy w BF to kompletnie nie nasza bajka.
Co jeszcze?
Ano właśnie? Mamy latający czołg, ścigacza śnieżnego – fajnie, ale mi bardzo smutno z tego powodu, że nie ma żadnego nowego trybu gry. Na to zawsze czekałam z utęsknieniem, na Mistrza Broni może, albo chociażby podbój i Najazd. Nie, tym razem nie dodali nic, a wydawało mi się, że to już taka tradycja jak cztery mapy w DLC, bo tak było w sumie już w Battlefield 3…
Same mapy podobają mi się bardzo! Ale wkurzam się, że wszyscy grają w Podbój, zawsze w podbój. Jest tyle ciekawych trybów gry, teraz chyba już z 10, a ludzie grają w zasadzie w tylko cztery, mimo, że wiele jest fajnych. Moi znajomi w tej kwestii przechodzą samych siebie – wszyscy mają premium, ale grają w podstawowe mapy i zawsze na podboju. Przecież to jest takie nudne…