Wybieranie kalendarza, horror końca roku

Rok 2014 się kończy, jest już początek grudnia i poza corocznymi zagwozdkami w kwestii prezentów świątecznych, zostaje jeszcze kwestia wyboru kalendarza na przyszły rok.

I u mnie to wcale nie jest takie proste. Spędziłam 5 godzin wtorkowej nocy na znalezieniu idealnego kalendarza… i nie wybrałam w końcu żadnego.

Jeśli szukacie kalendarzy na 2021, to tu znajdziecie mój najnowszy przegląd.

Ponad 11000 znaków i 1600 słów.
Ponad 80 zdjęć.
Ponad 20 różnych MAREK kalendarzy — samych kalendarzy jeszcze więcej.

Podzielone na półki cenowe, z formatami, układami i linkami do sklepów.

Pomyślałam: zainwestuję w końcu w Moleskine’a, mam trochę pieniędzy, kalendarze kupujemy sobie wzajemnie z Krzyśkiem w ramach urodzin. Spodobał mi się ostatecznie jeden, tak że byłabym w stanie kliknąć kup, bo nie był za duży, ani za mały, nie kosztował trzy razy tyle niż powinien (tylko dwa), tylko jedno ale – jest półtoraroczny, od lipca. Może więc się skuszę na niego w maju, żeby mieć na kolejne osiemnaście miesięcy spokoju, ale póki co – no nie. Bo nie będę miała przecież pół pustego kalendarza…

Zaparłam się, że znajdę ten kalendarz – muszę. Rok się kończy, w aktualnym zostały cztery kartki.

1. Przeglądanie znanych sklepów z książkami i kalendarzami

Poprzedni kalendarz, czyli aktualny jeszcze przez niewiele ponad trzy tygodnie, udało mi się kupić w Empiku. W jakiejś porażającej cenie 13 bądź 16 złotych. Nie jest on idealny, ale jest naprawdę ładny. Kolorowy, poręczny, nieskórzany. Jedyna wada to mało miejsca na notatki – bo to format gdzieś między A6 a A5. Gdyby były linie to może byłoby troszkę lepiej – no ale nie ma.

kalendarz

Tak więc to był mój pierwszy trop, Empik.com i Matras. I dramat. Nie znalazłam nic ciekawego, nic „innego”, od typowego kalendarza wyciągniętego z hipermarketu z półki -40%.

Parę miało fajne okładki, owszem, ale nic nie było ładnego w środku.

Jak wspominałam, na sklepie Moleskine’a spędziłam kilka długich godzin i nie udało mi się znaleźć nic dla siebie. Gdybym była wielką fanką Gwiezdnych Wojen, Myszki miki, Małego Księcia czy Lego byłoby znacznie prościej.

2. Internet, czyli Google z hasłem „Kalendarz książkowy 2015”

Kilka odstraszających wizualnie stron z dobrym człowiekiem od SEO i kalendarzem takim, jak w setkach innych miejsc. NIC unikatowego, nic ciekawego, poza w sumie jednym typem: Sekretne Plany, z fajną, spersonalizowaną okładką, chociaż skórzaną i zwykłym, ale niebrzydkim wkładem. Dla mnie jednak prawie 80 zł za kalendarz, który wcale nie jest idealny, to trochę za dużo.

Przeszłam Ravelo.pl – parę okładek wyglądało zachęcająco, ale brak zdjęć ze środka mnie odstraszył. Poszukiwałam oczywiście zdjęć tych ciekawszych sztuk, ale po nieudanych próbach musiałam sobie odpuścić kolejne wydawnictwo – Albi. Oxford Beauty brzmiał dobrze, podobno kobieco, fioletowa okładka, ale kompletny brak zdjęć ze środka. Ani w innych sklepach ani nawet w ofercie Oxfordu, gdzie gniją pozycje na rok 2014.

3. Facebook, czyli pytanie do tłumu

Tłumu może faktycznie nie ma, ale parę ciekawych komentarzy i opcji się pojawiło.

 

PanKalendarz, wygląda cudownie, papier jest o fajnej gramaturze (100g), wnętrze jest designerskie, kompletnie inne, jedyne moje ale to to, że nie wszędzie są linie bądź kratki pod dniami, a mam już dość pisania bez linii, jak w aktualnym kalendarzu. Notatniki wyglądają świetnie i na sam zeszyt się pewnie skuszę. Sezonownik wygląda nieziemsko, też jest taki inny. Tylko znów te czyste kartki. Oba jednak siedzą w mojej głowie podczas dalszych poszukiwań.

Porzuciłam myśl o notatniku zamiast kalendarza, jedno sobie, drugie sobie, gdyż są rzeczy, które potrzebuję zapisać konkretnie na dzisiejszy dzień, na teraz, na jutro. Nie w notatniku, gdzie najpierw muszę napisać u góry datę i być może zgubić jakiś dzień przy bardziej zakręconym tygodniu.

4. Dlaczego Peter Pauper nie robi kalendarzy?!

No dobra, robi. Ale nie widziałam żadnego w polskim sklepie. A poza tym, znowu, podział na tygodnie, ale bez linii.
Uwielbiam generalnie ich zeszyty, mam ten pin-upowy co wygląda jak książka i wiem, że w najbliższym czasie będę się jeszcze zaopatrywała na adresownik, żeby nie pogubić danych ludzi, z którymi piszę listy.

5. Ravelo, strona 14.

Udało się! Na reszcie się udało. Na 14 stronie tygodniowych kalendarzy udało mi się znaleźć coś idealnego. A nawet bardziej niż idealnego, skoro nie umiem wybrać, którą wersję okładki chcę.

screenshot-www.leuchtturm1917.com 2014-12-07 23-00-14

Producent to Leuchtturm  1917, czyli jedna z firm konkurujących z Moleskinem, z podobnym designem i cenami. Wybrańcem moim został „Weekly planner and notebook – with extra booklet for anniversaries and addresses”. Kolor? Kompletnie nie wiem, podoba mi się fiolet i ten wściekły róż, pomarańcz, żółty, zielony, seledyn, jasny niebieski, beżowy i biały. Zdecydowanie za dużo.

Czemu właśnie on?

Tygodniowy układ, widok tygodnia po jednej stronie, a po drugiej stronie mam pełną kartkę na notatki. I tak przez cały rok.

Project planner, czyli rozkładówka z widokiem tygodni i miejscem na kilkanaście projektów. Jedna kratka to jeden tydzień.

Do tego adresownik, parę stron z perforacją na notatki i zeszycik na wpisanie urodzin/rocznic.

Twarda bądź miękka oprawa – widzę na stronie, że jest on w wersji z miękką okładką, w mniejszej liczbie kolorów. Nie spotkałam jeszcze na polskich stronach, ale warto poszukać, bo nie lubię zeszytów i notesów w grubych oprawach, jeśli mam wybór.

Koniec poszukiwań. Bardzo się cieszę, że udało się w końcu coś znaleźć! Uff. Zostało tylko wybrać kolor.


P.S. jak byście coś kupowali na http://www.moleskine.sklep.pl/ to spytajcie się przed zapłaceniem, czy wybrany model i kolor faktycznie są. Bo zamówiliśmy tam notatniki professional z Moleskine’a, dwa, w różnych kolorach z trzech dostępnych, opłaciliśmy zamówienie, a następnego dnia dostałam maila, z pytaniem, czy mogą być dwa żółte (nie interesowało nas to, bo będziemy ich używać oboje na raz i by się myliły), odpisałam, że nie wchodzą w grę notatniki tego samego koloru, więc niech będzie jeden żółty jeden czarny. W następnej wiadomości okazało się, że nie ma innego koloru niż ten żółty.

Transakcja anulowana i 150 zł zablokowane na dwa dni na koncie. A odznaczenie, że nie ma koloru, to w sklepie pewnie 2 minuty roboty…

P.P.S. łapcie linka do polskiego dystrybutora firmy Leuchtturm.

P.P.P.S. w międzyczasie jeszcze kilka osób podesłało parę ciekawych linków – ja już swój wybrałam, ale może komuś się przyda?

Spark Notebook – projekt z Kickstartera, za 28$ (czyli ok. 100 zł) można wesprzeć i dostać swoją kopię już w styczniu. Wygląda bardzo ciekawie i jeśli fundusze dopiszą, to pokuszę się o sztukę, chociaż nie przepadam za kalendarzami, gdzie samemu wpisuje się dni – pozwala to oczywiście zacząć w dowolnym miesiącu dowolnego roku, przez co u mnie robią się dziury (jak w dzienniku Chodakowskiej).

Passion Planner – kolejne dziecię Kickstartera, można pobrać ze strony .pdf i wydrukować samemu, można zamówić. Niestety ma tylko czarną okładkę, ale bardzo interesujący jest dla mnie ten graf z planami odnośnie swojego życia. Duży format i tygodniowy rozkład z zadaniami na tydzień, nie konkretny dzień, miejsce na rysunki bądź cytaty, fajna sprawa. 30$ za format A4.

Kravczyk – polski projekt, 130 zł format 20×25 cm, wraz z etui, twarda materiałowa oprawa, do wyboru kilkanaście kolorów. Liniowane, z tygodniem na dwóch kartkach, można zacząć w dowolnym momencie, bo daty, tak jak powyżej, uzupełnia się samemu.

poniedziałek
08.12.2014
9
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Hahahahaha ! :D Jakby każdy miał tylko takie „horrory”, świat były cudowny :)I każdemu oczywiście takich jedynie horrorów życzę :)
Ja problemu nie mam: mój mąż dostaje w pracy kalendarze, przynosi do domu i biorę pierwszy lepszy.Warunek: musi być tak podzielony by 1 strona to był 1 dzień i to godzinowo podzielony, jako że mam niemało zajęć w ciągu dnia (praca) i muszę to zapisywać godzinami, bo bym o co najmniej połowie zapomniała.
Druga sprawa: okładka. Ozdabiam ja sama :) Im brzydsza, pospolita okładka, tym później fajniejsza :)

Poświęciłam na to dwie noce, żeby znaleźć coś sensownego i miejsce, które miało być kopalnią kalendarzy, okazało się w sumie warte uwagi, ale nie było tam nic takiego „dla mnie”, a jak mam wydać prawie 100 zł na kalendarz, to już musi być idealny.

No właśnie mnie układ godzinowy mało interesuję – potrzebuję miejsca na listy zadań, ale nie godziny ;) tym bardziej, że większość kalendarzy ma rozpisany czas między 6/7 a 20. A około 22 ja dopiero mam czas taki w stu procentach do poświęcenia na pracę, jako, że pracuję w domu, razem z dwójką maluchów ;)

Ozdabianie okładki – fajna sprawa – co z nimi robisz? Malujesz, czy oklejasz i przyszywasz rzeczy? Możesz pokazać? :D

Nad tym kalendarzem z Leuchtturm też się zastanawiałam, ale jednak Sezonownik w tym roku wygrał ^^ I mam nadzieję, że szybko do mnie dotrze, bo chcę się już nim cieszyć ^^