#32. Utopce
Autor: Katarzyna Puzyńska
Liczba stron: 600
Przeczytane: 12.11.2016
No wiecie co? Szczerze się nie spodziewałam, ale bardzo mi się ta książka spodobała! O autorce słyszałam pierwszy raz, a trafiłam na nią w jakiejś ankiecie na Facebooku, gdzie nie została wymieniona wśród pięciu topowych „nowych” pisarzy. W Legimi było kilka tytułów, ale padło na „Utopce”. Po prostu.
Jeśli widzieliście Broadchurch i podobał się Wam sposób skomplikowania fabuły – „Utopce” przypadną Wam do gustu. Nie ma tam dzieci, więc nie ma też tych niewygodnych tematów, które porusza brytyjski serial, jednak cały klimat mocno mi się skojarzył. Ilość intryg i odkrywanych historii, gdzie każdy ma coś na sumieniu – bajka.
Ogólnie okazuje się, że trochę dałam dupy, bo „Utopce” to już piąta powieść w serii. No cóż.
Główną bohaterką jest Klementyna Kopp, policjantka z Lipowa, niewielkiego miasteczka, chyba gdzieś na Mazurach (mieli godzinę do mojej ukochanej Iławy). Jest po pięćdziesiątce, ma krótkie włosy i ciało w tatuażach. Wiecie, tak niekonwencjonalnie. Jej słownictwo nie jest za bogate, ale to nic, czarująca też nie jest. Najważniejsze jednak, że sprawdza się na swoim stanowisku, o ile nie myśli za dużo o Teresie, swojej „kochance”.
Mnie osobiście ona nie urzekła, a jej wypowiedzi częściej działały mi na nerwy, ale tak chyba miało być. Albo przynajmniej mogło – wiem, że zabieg był celowy, może z tłem w postaci poprzednich częsci serii byłoby mi łatwiej ją polubić.
Sporo postaci ma trochę dziwne imiona, w sensie, przesadnie „stare”. Lenart, Emilia, Liliana, Teresa, Gloria, Olaf czy Miron. Wiecie, dało się bez. Jest to jednak jedyna rzecz, do której mogłabym się przyczepić. Wow!
Jest sobie wioska, „Utopce”. Sto ona gdzieś w środku lasu, społeczność jest niewielka, wszyscy się znają. Rok 1984, na progu altany leżą zakrwawione ubrania dwójki mężczyzn, a w drewnie są ślady zębów. „Wampir!” krzyczy tłum, a policja nawet nie docieka. Dopiero trzydzieści lat później ktoś zabiera się poważnie za tę sprawę, rozgrzebuje stare rany i szkielety schowane głęboko w szafie.
Akcja rozbita jest na bardzo dużo krótkich rozdziałów, daty na początku każdego z nich ułatwiają orientację, bo skoki są poważne. Między sierpniem 1984, a październikiem i listopadem 2014. Każdy rozdział skupia się również wokół innych postaci.
Powoli zaczynam mieć dość historii, które nie są opowiadane chronologicznie, ale tutaj miało to sporo sensu i nie bolało (w aktualnie czytanym „Krycyfiksie” działa mi mocno na nerwy). 600 stron lektury zajęło mi tydzień! A w międzyczasie przecież skończyłam jeszcze jedną książkę na Kindle’u i delektuję się Nekroskopem w papierze. Czytałam do bladego świtu, po dwie godziny dziennie, bo nie potrafiłam się odkleić – to się nie zdarza za często.
Intryga jest dobra i miesza nam w głowach kilka razy. Samego rozwiązania się nie spodziewałam, chociaż wpadłam na nie kilka stron przed „odsłonięciem”.
Nie wahajcie się, sprawdźcie „Utopce” lub inne powieści Katarzyny Puzyńskiej. Kto lubi dobre kryminały czy thrillery, ten nie będzie zawiedziony! Kawał dobrej (polskiej!) literatury. Chyba naprawdę czas się przeprosić na poważnie.