Postapokaliptyczny vibe
Mam ochotę popisać sobie głównie o pierdołach, okej?
Jest marzec, zaraz najważniejsze święto Irlandczyków – odwołane. W sklepach pustki – nie ma mąki, makaronów, cukru, herbaty i… sosu gravy.
O mydle nie mówię – to się skończyło już w zeszłym tygodniu.
Ludzie po mieście nie chodzą w maseczkach, o tyle dobrze. Przy centrach handlowych i budynkach firmowych przed drzwiami są dozowniki z wysoko stężonym alkoholem do mycia rąk. Mało kto korzysta, ale dobrze, że są.
Szkoły dalej otwarte. Mamuśki stoją, gadają, tłoczą się przed drzwiami. A w Corku trochę tych przypadków już jest. Z niecierpliwością czekam, kiedy wreszcie ktoś nas pozbawi tego największego ryzyka.
Żarcia w szafkach mam mnóstwo, kilogramy fasoli, litry wody, dużo warzyw i mrożonek, sojowego mleka i mąki. Nie mam latarki, z takich ważnych rzeczy, ale nadrobię, obiecuję.
Jest jakiś taki postapokaliptyczny vibe, którego nie umiem się pozbyć rozglądając się po mieście.
Ja od poniedziałku pracuję z domu, jak i większość ludzi z naszej firmy. Trochę tęskniłam.
Trzymajcie się tam Korki ;)
Jej, ja od jutra też pracuję z domu do odwołania. Trochę mnie to przeraża, bo praca w biurze dla mnie to motywacja i przyjemność w sumie też, bo ludzie fajni. Będzie ciężko.
Latarki też nie mam, jutro nadrobię 😉
A gaśnicę?
Fuck. Wiedziałam, że zawsze czegoś zabraknie. Ale mam zestaw zapasowych baterii. Spłonę, ale rozładowana myszka nie będzie moim problemem 😉