Mam ochotę popisać sobie głównie o pierdołach, okej? Jest marzec, zaraz najważniejsze święto Irlandczyków – odwołane. W sklepach pustki – nie ma mąki, makaronów, cukru, herbaty i… sosu gravy. O mydle nie mówię – to się skończyło już w zeszłym tygodniu. Ludzie po mieście nie chodzą w maseczkach, o tyle dobrze.
To jest tak, że ostatnio wszystkiego mam dość. Mam grę na telefonie, którą włączam codziennie, choć wkurza mnie fakt, że jakieś „coś” przyzwyczaiło mnie do siebie na tyle, że tracę czas. Czas, który mogłabym poświęcić na przeczytanie kilku stron w Legimi, czy poznanie nowych słówek z arabskiego w aplikacji Memrise. Mogłabym.
O tym, że kocham notatniki, dobrze już wiecie. Czasem jednak spotykam się z pytaniami, po co mi ich aż tyle i czemu dalej potrzebuję kolejnych. Więc sprawdźmy, ile tych notatników zalega mi w szafce i do czego one służą.
Bullet Journal to system produktywności stworzony przez Rydera Carrolla, projektanta z Nowego Jorku, który opiera się w całości na notatniku i ulubionym długopisie. Bullet Journal (będę stosować oryginalną nazwę, bo naprawdę nie wiem jak to sensownie nazwać po polsku) powstał kilka ładnych lat temu.
To było w sumie już dawno temu. 6 lat to przecież ćwierć czasu, jaki spędziłam na tym świecie.
Nie, nie film. To już chyba klasyka, a ja go dalej nie widziałam i jakoś mi się nie spieszy. Pamiętnik. Czyli taki zeszyt przepełniony emocjami, wypełniony tekstem i datami, czasem zwierający pamiątki, cytaty czy rysunki. Najbardziej osobisty notatnik, jaki znajduje się w okolicy Twojego biurka. Prowadzę pamiętnik odkąd pamiętam i nie mam zamiaru przestać.