Każda miłość jest piękna – The Normal Heart

Coś Wam powiem – nie płaczę na filmach, zdarzyło mi się to tylko kilka razy. Zielona Mila Most do Terabithii to chyba jedyne tytuły, którym udało się wycisnąć ze mnie łzy. Nie rusza mnie Titanic, nie płakałam po Whitney Houston czy Michaelu Jacksonie – wrażliwość nie jest moją mocną stroną. Ostatnio jednak nastąpił przełom, popłakałam się na filmie, praktycznie przypadkowym… Jego tytuł to The Normal Heart i mógł się Wam samym tytułem obić o oczy, jeśli bywacie czasem na Filmwebie…

Jak trafiłam na ten film?

Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ja zazwyczaj trafiam na filmy przez konkretnych aktorów, czasem przez reżysera, a jeszcze rzadziej przez obecność w nominacjach do jakiejś nagrody, która aktualnie mnie interesuje. The Normal Heart pierwszy raz rzucił mi się w oczy pewnie przy Jimie Parsonsie (Sheldon), kolejny raz przy nominacjach do Złotych Globów, później podczas próby sprawdzenia kto to jest Matt Bomer, a ostateczny raz (po którym stwierdziłam, że jest czas to obejrzeć) – gdy okazało się, że pojawia się tam aktor z Pretty Little Liars, któremu poświęcam ostatnio zbyt dużo uwagi – Will Bradley – nie wymieniony nawet na Filmwebie w obsadzie.

Nie oglądam zwiastunów.

Po prostu. Czytam opis, sprawdzam obsadę i oglądam. Jeśli znudzi mnie w pierwszych pół godziny, to najpewniej już do niego nie wrócę. Czasem zdarzy mi się obejrzeć teaser, szczególnie jeśli dotyczy Marvela, jednak są to naprawdę odosobnione przypadki.

Lata 80., Nowy Jork. Kiedy tajemniczy wirus odbiera po kolei życie homoseksualistom, Ned jako aktywista próbuje zainteresować rząd sytuacją i pozyskać środki na powstrzymanie epidemii.

Opis brzmi… normalnie. Film obyczajowy, może podobny do Filadelfii, może nie. Nic nie obiecuje.

Obsada

Po pierwsze: Mark Ruffalo, który po dziesięciu latach (od „Dziś 13 jutro 30”) w końcu przestanie kojarzyć mi się z komediami romantycznymi. Widziałam go w sporej ilości filmów (12!) z całym sercem więc mogę przyznać: jest dobrym aktorem.

img-holdingloveandwar_124628520430

Po drugie: Matt Bomer, którego po raz pierwszy widziałam na ekranie telewizora (ok, drugi, podobno grał w Plan Lotu), z elektryzującymi niebieskimi oczami, które przyciągają do ekranu. Tak! Przystojny, oczywiście, ale też nie widzę powodów, żeby się do czegokolwiek przyczepiać.

Po trzecie: Jim Parsons. Miłe zaskoczenie – aktor serialowy, związany ze swoją rolą tak mocno, jak Daniel Radcliffe z byciem Harrym Potterem, a jednak potrafi! Podobało mi się, nie było totalnie tak samo jak z Sheldonem, nie był taki drętwy – dobrze było zobaczyć go w innym wcieleniu.

Po czwarte: Julia Roberts. Jedna z bardzo niewielu kobiet występujących w tym filmie.

Po piąte przewija się tu całkiem sporo aktorów, których widuję w innych miejscach. Alfred Molina, Denis O’Hare (z American Horror Story), Corey Stoll (HoC, The Strain), Taylor Kitsch (John Carter) – wystarczy?

Fabuła

To nie jest łatwy film. Nie jest ładny, ani przyjemny. Jest przejmujący, prawdziwy i mocny. Nie jest subtelny. Dużo w nim nagich facetów, całujących się, przytulających i wyznających sobie miłość, a jednak to nie jest komedia romantyczna. Jest to historia o miłości, pięknej i szczerej, o poświęceniu i bezsilności. Nie wyjdziemy z seansu mądrzejsi, ale wrażliwsi, może bardziej świadomi…

Są lata ’80-te, Nowy York i HIV/AIDS. Homoseksualni mężczyźni z Mięsakiem Kaposiego, których nie wiadomo jak i czym leczyć. Oprócz samej historii AIDS przewijają się jeszcze wątki związane bardziej ogólnie z życiem społeczności LGBT. Osobom „nadwrażliwym” na pary tej samej płci film z pewnością nie przypadnie do gustu, mimo faktu, że obraz ukazanej tam miłości jest naprawdę piękny. Nie jest to romantyczna historia rodem z powieści, ale mnie naprawdę się spodobała.

Piękni mężczyźni, młodzi, rozrywkowi, często na wpływowych stanowiskach w znanych firmach i choroba, która powoli zabiera znaczną część tej chowającej się w cieniu społeczności. Bezsilność, walka o każdą decyzję, o każde słowo, które pójdzie w świat i wplecione w to historie miłosne. I ta dbałość o szczegóły, które potrafią wyrazić więcej niż słowa.

vlcsnap-2015-02-27-01h11m52s79

Nie chcę generalnie zdradzać za dużo, ale chciałabym Was zachęcić do sprawdzenia tego filmu… W mojej prywatnej liście zajmuje on bardzo wysokie miejsce – bo pomimo ponad dwugodzinnego seansu mnie nie znudził, w żadnym momencie, a w dodatku, jak już wiemy, wyciągnął ze mnie uczucia, o których już zapomniałam.

środa
25.02.2015
5
1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *