Workflow, czyli trochę o pracy w domu
Parę osób pisało, że chciałoby trochę poczytać o mojej pracy. Wreszcie nadszedł czas. W zasadzie nawet mam pomysłów na więcej niż jeden wpis.
Na początek o tym, jak się pracuje w domu, jak wygląda typowy dzień i co jest mi niezbędne przy pracy.
Praca w domu
Kto wie, że pracuję w domu? Wszyscy?
Mam własną działalność od trzech lat, w tym „biznesie” pracuję ponad pięć. Pierwsze pieniądze za zrobienie strony internetowej dostałam w 2008 roku, jeszcze w liceum.
Jak się to zaczęło na poważnie?
Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, dość szybko porzuciłam studia – na drugi rok biofizyki wybrałam się dosłownie raz. Zamiast tego zajęłam się pracą, oczywiście w domu. Znalazłam pierwszych klientów, z jednym współpracuję do tej pory (hej Kamil!).
Były projekty gorsze i lepsze, były takie, które nadal można zobaczyć w akcji, część już została odświeżona – nie ma się co dziwić, minęło przecież sporo czasu.
Mamy kilku stałych klientów, którzy non-stop podrzucają nam nowe projekty, miewamy też czasem pojedyncze zlecenia, choć są one w zdecydowanej mniejszości.
P.S. na naszej firmowej stronie od ponad roku wisi zaślepka z hasłem „szewc bez butów chodzi„, ale w sumie to już standard w tej branży.
Typowy dzień
Wstajemy między 9 a 10. Wszyscy. Dzieci zostają jeszcze chwilę w naszym łóżku, a ja idę zrobić śniadanie. Krzysiek sprząta łóżko u dzieci w pokoju, a potem zabiera się za nasze, potem wstawia wodę na pierwszą kawę.
Zielony kubek z kawą stoi już na biurku gdy do niego docieram. W idealny dzień otwieram swój śliczny notatnik w kolorze army green, by spisać zadania na dzisiejszy dzień, ale prawda jest taka, że sięgam po niego dopiero godzinę lub dwie później, a sam dzień zaczynam od przejrzenia kart w przeglądarce. Od lewej?
Gmail. Telefon zazwyczaj mi spoileruje, czy czekają tam jakieś maile czy nie. Jeśli są, to czytam i odpisuję. Jeśli nie, przechodzę dalej.
Tweetdeck. Rzut oka na twitterowy timeline. Nie nadrabiam tych kilkunastu godzin, kiedy nie patrzyłam, ale zerkam pobieżnie co się działo. O najważniejszych rzeczach i tak informuje mnie telefon.
Slack. Bardzo przyjemne narzędzie do czatów w obrębie konkretnego zespołu. Narzędzie związane z pracą, gdzie często czeka trochę wiadomości do nadrobienia.
Facebook. Sprawdzam co się działo, ale dość szybko dochodzę do wniosku, że są tam tylko nudy.
Na tym kończy się stały zestaw przyczepionych kart. Zaglądam jeszcze na blogowego maila, sprawdzam, czy ktoś dodał coś nowego na tumblrze (śledzę chyba trzy osoby) i zaglądam na skrzynkę pocztową zarzuconą jedynie powiadomieniami ze sklepów.
Dochodzi jedenasta gdy zabieram się za pierwsze zadania. Otwieram notatnik, gdzie trzymam jedyną listę to-do, przy okazji spisując co mi przyjdzie do głowy i przepisuję niezakończone zadania z ostatniego dnia. Stosowana przeze mnie technika to Bullet Journal i obiecuję lada moment o niej więcej napisać.
Koło trzynastej czas wstać od komputera. Zgarniam dzieci i w brzydką pogodę idziemy malować, rysować albo układać puzzle, a gdy świeci słońce lecimy na plac zabaw pod oknami. Uwielbiają wszystko, choć ostatnio szczególną miłością oboje zapałali do właśnie farb. Gdy obrazy schną, my możemy pomyśleć nad obiadem, ogarnąć zabawki z salonu. Czasem dzieci trzeba wyeksportować do kąpania, gdy farbki za często lądowały na rączkach czy buzi.
Co na obiad? To pytanie, które momentalnie podrażnia końcówki moich nerwów. Pomysły kończą mi się szybko, a wymyślać trzeba codziennie. Mądrze zaplanowane zakupy to też nie mój konik. Często więc są klasyczne kotlety albo makaron z sosem, czasem mam ochotę trochę więcej spędzić w kuchni i przygotowuję pierogi. Dzieci najchętniej jadłyby naleśniki albo domowe hamburgery.
Po obiedzie druga kawa, trochę pracy. Trochę odpisywania na maile, bo to już ta godzina. Gdy mam dobry dzień to w sumie przed osiemnastą kończę, zostawiając sobie na późny wieczór tylko najlepszą robotę, wymagającą kreatywnego myślenia lub dużych ilości kodu. Tak jest na przykład dzisiaj. Zaraz lecę usypiać dzieci Panem Samochodzikiem, a potem siadam do projektu, którego nie mogę się doczekać. Kolacja w toku, my sami zjemy trochę później, bo jeszcze sporo czasu minie zanim pójdziemy spać.
Kto wskakuje w piżamkę?
Dzieci śpią. Zamykamy się w biurze, cicho leci muzyka lub jakiś film z YouTube’a, który czekał na ten moment u Krzyśka na playliście. Chwila debaty na temat planu na wieczór. Seriale i filmy, czy praca? A może chwila przerwy na tylko dwa odcinki? Może najpierw te kilka zadań, a dopiero później czas na rozrywkę? Wariantów jest kilka, wybieramy różnie. Czasem już o 21 mam ochotę położyć się do łóżka, a czasem siedzę na swoim żółtym krześle i kreślę literki do świtu…
Miejsce pracy
Moje biurko. Ze stosem notatników, pudełkiem z naklejkami i małymi notatnikami, z długopisami i kredkami w podręcznym koszyczku. Podkładka pod myszkę z Battlefieldem i świecące logo Genesis na mojej klawiaturze po przejściach.
Mój komputer. Buda. Zawsze buda. Nie nauczyłam się nigdy laptopa. W ładnej, lekko podświetlonej na biało obudowie siedzą raczej przeciętne bebechy, które jednak pozwalają mi na odpalenie wszystkich gier, w które mam ochotę grać na komputerze. Od tych wymagających mam konsolę.
Wszystkie notatki i zadania zapisuję w przeznaczonym na to Leuchtturmie, muszę więc mieć na biurku wystarczająco dużo miejsca by móc rozłożyć notatnik lub ten ogromny kalendarz A4, którego otwieram zdecydowanie za rzadko.
W razie „w” na biurku leży też mój zeszyt do pisania listów i kolorowanka „Wyspy”, gdzie, ze wstydem przyznaję, nie skończyłam nawet jednej strony.
W ciągu dnia oczywiście korzystam z rozpraszaczy. Wchodzę na Facebooka czy Twittera, bo potrzebuję kilku wolnych chwil dla mózgu, żeby przemyśleć projekt lub po prostu odpocząć. Zdarzają się też oczywiście dłuższe przerwy, kiedy włączam grę. Idę do dzieci pograć w Battlefielda jeśli jestem zła lub zirytowana, jest to też dobre lekarstwo na smutki… W ekstremalnych sytuacjach sięgam po książkę, chociaż czytanie najlepiej wychodzi mi w wannie i w łóżku.
Ja wstaję zdecydowanie wcześniej, bo już o 8 jestem „w pracy” :)
No ale poza „zleceniami” robię regularną robotę agencyjną, więc stali klienci dzwonią jak do zwykłej agencji reklamowej.
Nie wiem, czy „szewc” jest standardem. Niby moja strona nie jest jakaś wybitna, ale istnieje i nawet działa :)
Jeśli mam dużo pracy (a ostatnio mam zbyt dużo), to biorę prysznic około 18 i potem odświeżony siedzę jeszcze kilka godzin. Dzięki temu prosto od komputera mogę wskoczyć do łóżka.
Z rozpraszaczami radzę sobie (jakoś) przy pomocy metody pomidora. Czasami działa dobrze, czasami trochę słabiej, ale i tak lepiej niż gdy jej nie miałem.
Od lat nie grałem, TV sprzedany 4 lata temu, czasami czytam ale o wiele rzadziej niż bym chciał. jak już mam trochę czasu, to piszę posty na bloga. Od kilku dni w nowym Leutturmie, których kilka zgarnąłem na RemaDays :)
Komputer obowiązkowo duży, stacjonarny. Muszę mieć duży monitor, pełnowymiarową klawiaturę z częścią numeryczną, wydajne i łatwo rozbudowywalne wnętrze. Przymierzam się do laptopa do samego pisania, ale… to już chyba będzie fanaberia.
U nas doba trwa od 9-10 do 2-3, więc mamy to trochę przesunięte ;)
Jak Cię trzymają dzwoniący klienci to wiadomo, trzeba.
„Szewc” nie jest w 100% przypadków, ale w dobrych 60 na pewno ;) przynajmniej w takich gdzie klikam na jakiejś ładnej stronie odnośnik do autora.
Pomodoro lubię, ale stosuję tylko jak mam naprawdę masę roboty, na którą w ogóle nie mam ochoty. Ostatnio na szczęście nie miewam takim momentów za wiele. Yay!
Jakiego Leuchtturma złapałeś? Ja sobie bez filmów/seriali nie wyobrażam życia, ale to już chyba moje hobby po prostu (omg, nuda!), telewizji samej do szczęścia nie potrzebuję, ale konsola to must-have.
Miałam momenty, kiedy chciałam sobie kupić dosłownie malutkiego laptopa do klepania tekstów :P może sobie kiedyś kupię Asusa T100 albo coś podobnego, powinno wystarczyć. Albo jakiś Chromebook ♥ bo ja nic poza przeglądarką tak szczerze tam nie potrzebuję do szczęścia.
Ja jestem z tych dzienny, więc moje godziny mi pasują. Po 20 jestem już nieproduktywny i potem robię już tylko jakieś pierdoły, które nie wymagają myślenia.
Z szewcem się zgadzam. Może to nie kwestia nieposiadania strony, ale faktem jest, że strony większości „agencji kreatywnych” jest totalnym zaprzeczeniem tego co robią. Część z nich prezentowałem w swojej serii „Internetowe żenuła” – nie będę spamował linkiem, ale sobie znajdziesz :)
Mam jakiś klasyczny A5 w kropki i mały pocket w kratkę. Duży akurat kupiłem, ale i 20PLN to i tak mniej niż w sklepie. Mały dostałem jako reklamówkę :)
Trudno się odzwyczaić od TV, ale… da się. A potem okazuje się, że masz nagle bardzo dużo czasu na czytanie. A potem nagle masz tysiące własnych pomysłów i… znowu czas się kurczy. Niemniej nie przepływa już między palcami.
Żona ma 13″ i jakiś stary 10″. Czasami korzystam, np. gdy jesteśmy na wyjeździe i… strasznie niewygodne. Może da się do tego jakoś przyzwyczaić, ale dopóki nie muszę to olewam. Ja się przymierzam do MacBooka Air, ale chyba bardziej dla lansu niż z konkretnej potrzeby. Chyba gejowieję na starość :)
Do przeglądania netu idealnie mi się nadaje Galaxy Tab Pro 10″ – mały, wygodny, szybki. Ale do pisania nawet komentarzy, już nie bardzo :)
Z tym TV, wiesz, ja nie mam potrzeby się odzwyczajać. Czytam wystarczająco – więcej nie mam ochoty po prostu. Dobry serial czy film dostarcza mi podobnych wrażeń, a nie jest to rozrywka jednoosobowa, tylko to też czas spędzony wspólnie ;) A my jesteśmy jeszcze z tych ludzi, którzy po serialu/filmie sobie siedzą i dyskutują. Nie zamieniłabym tego na nic innego. Czas na własne projekty też czasem znajdujemy, więc, jest dobrze. Pomysłów nam też nie brakuje ;) Telewizji nie oglądam, nie włączałam od miesięcy jak nie dłużej. Lubię sama decydować co oglądam ;)
MacBook no fajny, wygląda ślicznie. Tylko czy ja wiem czy koszt tego urządzenia się przekłada na zastosowanie :P jeśli to nie będzie główny komputer. Na zabawkę trochę za drogie.
Tabletu nie mam, nie czuję potrzeby mieć. 5″ telefonu już się nadaje, żeby odpisać na maila czy komentarz (zdarzało mi się czasem na tym nawet robić modyfikacje na stronach :P), ale nie jest to jakoś super wygodne, nadal jednak właśnie sam tablet więcej by leżał niż był przez kogoś używany.
Filmy czasami oglądamy na kompie, ale… u nas nie jest to rodzinne oglądanie. Jakoś nie umiemy się zgrać. Dlatego oglądam coraz rzadziej.
Na MB będę miał kasę z jednego fajnego projektu i… faktycznie byłaby to tylko droga zabawka. Ale to dopiero w czerwcu i mam naprawdę wielką nadzieję, że mi do tego czasu przejdzie :)
A tablet faktycznie się przydaje. Mój ma bardzo dużą rozdzielczość (porównywalną z retiną, chociaż to Szajsung), więc i film w łóżku lub podróży obejrzę, pogrzebię w necie, poczytam książkę i inne materiały w PDF, które na Kindlu nie ruszą. Generalnie jest świetny na podróż i na czas, kiedy warto być on-line a nie mam potrzeby włączać komputera. Na Remie bardzo mi się przydał, bo bardziej mobilny od laptopa a bez problemu zrobiłem wszystko to co miałem zrobić.
Bardzo rzadko oglądam filmy czy seriale sama, mam ze dwa czy trzy tytuły, które oglądam bez Krzyśka, ale generalnie 90% zawsze razem. Czasem się ciężko zgrać, ale no jak nie dziś, to jutro ;)
To już bym wolała MS Surface :P bo ma ładniejsze kolory, haha :D
Ja się z domu za często nie ruszam, tak, żebym musiała zabierać ze sobą narzędzie do pracy i żeby nie był to Krzyśka laptop. Dwa czytniki jakoś się uzupełniają, ale i tak, nie czytam .pdfów więc na takim tablecie w sumie grałabym pewnie w coś tam coś tam saga. Bo ja też YouTube’a generalnie nie oglądam. Dziwny człowiek ze mnie. Artykułów w internecie też raczej nie czytuję. Ale dobrze, że są ludzie, którym takie tablety faktycznie się przydają :D
Z punktu praktycznego też wolałbym Surface, ale… tu chyba dochodzi właśnie lans. Wiem, chore, ale czasami mi odbija. Na szczęście jest jeszcze trochę czasu i może mi przejdzie :)
Ja też siedzę głównie w domu, ale czasami jest wyjście na jakąś konferencję, wyjazd na Remę czy zwykłe wakacje. A jak wiesz, takie mamy czasy, że bez internetu jak bez ręki. A komórka czasami za mała (moja ma 3″, więc służy co najwyżej jako router).
W takim tablecie mam wszytko a jest poręczniejszy niż laptop. Co do PDFów to wyobraź sobie, że są publikacje (np. branżowe), których nie wrzucisz do MOBI :) Niby Kindle to otwiera, ale jest strasznie nieczytelne.
Albo taki Blog Yzoji. Na Kindlu nie obejrzę, laptop za wielki a na tablecie działa w sam raz :)
No na 3″ to też bym nie poszalała :D ale tak jak mam teraz jest naprawdę nieźle :D jak bym się skusiła na tablet, to chyba taki, do którego są w zestawie fajne klawiatury, czyli takie 2w1 jak właśnie T100.
A na moim kindle’u mój blog działa nawet spoko ;) a InkBook na szczęście sobie bardzo fajnie radzi z .pdfami. Kindle trochę gorzej, ale przecież nie mówię o konwertowaniu ;)
Tablet też jest fajny, jak się czyta komiksy :D ale ja nie czytam.
Klawiaturę można dokupić niezależnie. Szału nie ma, ale i tak działa lepiej niż ekranowa.
Ja przez kilka lat zbierałem PDFy i komiksy, żeby w końcu przeczytać na tablecie – to był jeden z powodów jego kupna, hehe :)
Poza tym przeglądanie zdjęć i innych materiałów multimedialnych w dowolnym miejscy, nie tylko siedząc przy kompie. Poza tym mobilny player MP3 – podłączam do głośniczków i gra gitara. Naprawdę zastąpił mi sporo urządzeń i zajmuje mało miejsca.
No ale wpisu na bloga już nie popełnię, nie jestem masochistą :)
Świetny post. Sama obiadowo jestem mało zorganizowana, ale gdzieś widziałam pomysł, by układać menu tygodniowe (to bardziej pod kątem zoptymalizowania zakupów). Zawsze sobie obiecuję, że to wprowadzę. :)
Też planuję, żeby to wprowadzić. Ale za często się to chrzani niestety. Nawet dziś, miałam przygotowaną rybę, a w końcu się tak źle czułam, że zrobiliśmy coś szybszego. I zawsze, ale to zawsze, nawet jak już zaplanujemy obiad to się okazuje, że brakuje nam potrzebnych warzyw xD standard. Na to nie jestem jeszcze wystarczająco zorganizowana :D
Jakieś sprawdzone przepisy?
Zawsze udaje mi się spaghetti. Ale to dzięki własnym pomidorom w słoiku (cudownie jest mieć rodzinę na wsi – dzięki temu mam dobrze zaopatrzoną piwnicę). :)
Dużo jest rzeczy do zrobienia w ciągu dnia, a najgorsze jest to, że są to rzeczy nie związane z pracą. U nas początek układania planu, produktów i podziału pracy, ale jak wszystko się ustabilizuje to również napiszę post o pracy w domu u siebie, bo to ciekawe. Dobrze, że nie mamy dziec, a jedyny rozpraszacz to obiad, na który codziennie nie ma pomysłu. Łączmy się makaronem, bo u nas często, jak u ciebie.
Makarony są fajne i można je na wiele sposobów zrobić. Uwielbiam w każdej formie! Od makaronu z serem, po tagliatelle z krewetkami i pieczarkami. Raz mi kolega zrobił cudowne spaghetti z tuńczykiem i ogromną ilością cebuli. Trzy składki, ale to było przepyszne!
Mało rozpraszaczy to dobra sprawa ;) chociaż dobrze się też czasem oderwać od pracy.
Kurczę, mimo wszystko trzeba mieć sporo motywacji, żeby pracować w domu :D Ja najbardziej efektywną jestem gdy wychodzę z niego. Lepiej nawet czytanie mi idzie np w kawiarni. Sama nie wiem czemu xD
Cieszę się, że znaleźliście idealną formę dla Was i Waszej rodziny :)
Mi czytanie wychodziło na siłowni, a w kawiarni raczej bym się nie umiała skupić. Nigdy w sumie nie próbowałam ;) Trzeba mieć motywację i umieć się zorganizować, nawet „troszkę”, bo ja nie uważam, żebym była jakoś super zorganizowana, ale co ma być zrobione to jest. I to chyba się najbardziej liczy ;) I koniecznie trzeba lubić tę pracę, którą się robi w domu. Bo miesza się ona później mocno z życiem prywatnym i jest źle, kiedy nie przynosi to w ogóle radości.
Też się strasznie cieszę, że udało nam się tak dobrać ♥
Fakt, trzeba to lubić a, że mi się zdarza pracoholizm… Nie potrafiłabym tego oddzielić od siebie. W sensie życia prywatnego od pracy :D
Trochę zazdroszczę i trochę współczuję:> Z jednej strony fajnie być sobie żaglem, sterem i okrętem, ale gdybym tak siedział cały czas w domu to bym umarł:) 'Podwórko’ daje mi natchnienie;) I chyba tak siedząc byłbym mega leniem;)
Wyjść sobie też można :D ale ja, jako człowiek. który nigdy nie był na etacie, nie wyobrażam sobie siedzieć ciurkiem 8 godzin w pracy. Przez to, że oboje tak pracujemy, to mamy dzieci w domu, nie potrzebujemy opiekunek – wygodne. I sami sobie dyktujemy godziny pracy, nie zamieniłabym tego na nic ;)
Tak opisujesz tą swoją pracę, tak idealnie ona brzmi. Wiesz – porządek, znany ogólny zarys planu dnia. To jest fantastyczne, że macie taki luz, taki spokój.
Powiem Ci, że ja podobnie funkcjonuję od kiedy mam tą edukację domową. Też na zupełnym luzie, jak mi się chce to się uczę więcej, a jak nie to mniej* (*czyli wcale :P) i od razu mniej stresu, mniej nerwów, więcej czasu dla siebie i na swoje zainteresowania.
Widzę, że nauka w domu bardzo mi się podoba, więc praca w domu będzie mi jeszcze bardziej odpowiadała :D
Tak idealnie aż to nie jest, bo często mi się po prostu nie chce pracować i nagle jest taka 18, a ja zrobiłam jedno zadanie. są też takie, które mi wiszą na tej liście przez miesiąc i codziennie je przepisuję. Ale wiadomo, są priorytety i czasem po prostu trzeba :) teraz na szczęście mam same fajne projekty, więc aż się chce robić.
Praca w domu podobno wymaga dużo samokontroli, chociaż wiadomo, na dużo też pozwala. Nauka w domu to świetny start i jeśli umiesz sam się ze sobą rozliczać z zadań do wykonania i kamieni milowych, to u Ciebie się praca w domu też sprawdzi :) tak jest naprawdę fajnie.
Nie czuję się klientem, raczej wspólnikiem :) Nie wiesz jak bardzo się cieszę że wtedy się przy okazji pierwszego projektu poznaliśmy. Kawał dobrego internetu razem udało się zbudować :)
A workflow zacny. Zazdroszczę tego braku ciśnienia – to zdrowe dla psychiki. Mi się zawsze ciężko wyrwać na obiad o przyzwoitej porze, a siedzenie do późna w biurze coraz bardziej pustoszejącym doprowadza do pierwszych stadiów depresji ;)
O tak, teraz zdecydowanie jesteśmy na etapie współpracy stałej, a nie zwykłej relacji klienckiej. Tak się mówi?
Bardziej nerwowe dni też się zdarzają, ale o tym innym razem. Na szczęście porzuciliśmy pracę dla tych bardziej nerwowych firm i wszystkim to wyszło na zdrowie.