Mały (i spóźniony) przegląd kalendarzy na 2020
Miałam nie robić, wiecie? A potem jednego dnia trzy osoby mnie spytały, czy będzie. I miało nie być nadal – przygotowałam nawet sensowną wymówkę – totalnie nie wiem, co się dzieje w Polsce w sklepach papierniczych. Wypadłam z obiegu, kompletnie. Kolejny rok z rzędu poszłam po najmniejszej linii oporu i kupiłam Leuchtturma z okładką w zeszłorocznym kolorze…
A dzień później trafiłam na piękny kalendarz. I zaczęłam trochę wertować internet w poszukiwaniu czegoś, co będzie czymś więcej, niż banalny kalendarz z typowym układem.
Jeśli szukacie kalendarzy na 2021, to tu znajdziecie mój najnowszy przegląd.
Ponad 11000 znaków i 1600 słów.
Ponad 80 zdjęć.
Ponad 20 różnych MAREK kalendarzy — samych kalendarzy jeszcze więcej.
Podzielone na półki cenowe, z formatami, układami i linkami do sklepów.
Gotowi?
The Completist
Wyobraźcie sobie, że jest planner tygodniowy albo dzienny, który wygląda jak przygotowany w BuJo, z miejscem na notatki w kropki, minimalistycznymi oznaczeniami i mnóstwem wolnej przestrzeni na rysunki czy własne nagłówki. I to wszystko w pięknych okładkach. Unikatowych. Innych.
I jeszcze, co cudowne przy spóźnionym przeglądzie, bez nadrukowanych dat. Nie dość, że możecie kupić teraz i zacząć dopiero jak przyjdzie, to tak jak BuJo, pozwoli Wam na dziury. Takie, które nie będą bolały. Jeśli odłożycie kalendarz na tydzień czy dwa, to nie zostaną w nim puste miejsca – daty będą skakać. Cudowne. Wygodne.
Cena: no jest drogo. 35 funtów za dzienny, 20 za tygodniowy. Za niedługo pewnie zaczną się trafiać na nie promocje. Tylko pamiętajcie, nie ma wpisanych dat, więc jeśli nie prowadzicie kalendarza regularnie, to nie zmarnujecie go, jak typowy kalendarz. (Przy mojej pamięci, taki jeden starczyłby na 3 lata pewnie).
Kupić można w: oficjalnym sklepie lub na The Journal Shop, gdzie dzienne znajdziecie trochę taniej.
Niestety, według oficjalnej strony, nie mają polskiego dystrybutora.
W kwestii jakości: nie mam pojęcia, ale rzucę się na ich notatniczki w najbliższym czasie, bo totalnie się zakochałam.
Leuchtturm 1917
Klasyka. Mam ich kalendarze już który, piąty rok? I nie zamierzam się rozstawać. W tym roku sama zdecydowałam się na kolumnowy tygodniowy układ, bo w BuJo rysuję godziny i zaznaczam projekty. Więc się przyda.
W tym roku w mniej popularnych układach Leuchtturm zdecydował się na ograniczenie dostępnych kolorów. W zeszłym roku zresztą też tak było przy dziennych.
Tegoroczne kolory to róż (Berry), czarny, ciemny seledyn (Pacific Green – mój kolor kalendarza) oraz Granatowy (Navy). Najwięcej opcji kolorystycznych będzie przy tygodniowej wersji z notatnikiem – najpopularniejszej i chyba najlepszej. W tym roku znajdziemy tam również metaliczne kalendarze! Czyli srebro, miedź i złoto.
Leuchtturm to bardzo bezpieczny wybór. Sprawdzone przez lata przeze mnie i mnóstwo fanów Bullet Journal. Z dostępnością w polskich sklepach nie powinno być wielu problemów.
Większość sklepów papierniczych zaopatruje się w Leuchtturmy, choć pewnie nie wszystkie kolory. Z internetowych: TwojePióro czy WiecznePióra.
Cena: około 80 PLN.
Paperblanks
Uwielbiam ich okładki. Papier może nie powala, wnętrze też, ale te okładki! Dostępne w różnych układach – dzienne, tygodniowe poziome i pionowe, powinny zadowolić każdego, jeśli skupicie się na okładce.
Gdzie kupić? W oficjalnym sklepie są aktualnie poważne obniżki (do -60%). Powyżej 50 euro skorzystacie z darmowej dostawy (może warto dobrać notatnik i znaleźć kogoś, kto zrobi drugie pół zamówienia?). Kalendarze (w promocji) znajdziecie również na TwojePióro.
Cena: za kalendarz w tej chwili można tam zapłacić od 12 euro w górę, w zależności od formatu. W polskich sklepach to około 60 PLN.
Paperblanks to też firma, którą spotkać można w sklepach papierniczych, na tych obracanych kwadratowych „wystawach”.
Co jeszcze?
Powiem tak, nie polecam w tym roku Moleskine’ów. Ja ich ogólnie nigdy nie polecam i podobają mi się tylko ze względu na okładki, ale jakoś ten rok to sporo rozczarowań.
Jeśli korzystacie z długopisów, nie piór, to jasne, możecie zerknąć co Moleskine ma w ofercie – choć w tym roku nic ciekawego. Jest Alicja w Krainie Czarów, Gwiezdne Wojny i Mały Książę. I to wszystko. Serio.
Przypadkowe ciekawostki
Wertowałam Amazona w poszukiwaniu czegokolwiek, co nie będzie typowym kalendarzem z papierniczego. I chyba znalazłam.
Jest coś takiego.
Po pierwsze, świetna okładka. Tłoczona, złotawa, idealna dla każdego, kto jest zakręcony na punkcie astrologii – a wierzę, że przynajmniej część z Was jest. Złoty kolor jest nie-do-końca kobiecy, więc bosko.
W środku pionowy tygodniowy układ z dodatkowymi polami na priorytety, listę zadań czy luźne notatki. Oprócz tego są też miesięczne rozkładówki.
Cena: 17 funtów. Dostępny w różnych wariantach kolorystycznych i z różnymi motywami na okładce. W cenie jest jeszcze zestaw pasujących naklejek.
Tak naprawdę, wpis ten powstał po to, żeby pokazać Wam, jak piękne są rzeczy robione przez The Completist. Mam nadzieję, że niedługo pokażę Wam jakiś ich notatnik w praktyce – teraz wzdycham, drugą ręką notując w moim ślicznym Leuchtturmie.
Jeśli macie swoje ulubione kalendarze, albo odkryliście cokolwiek ciekawego w ostatnim czasie – koniecznie dajcie znać.
Jeśli używacie Bullet Journal i w nim rysujecie kalendarze, podzielcie się układami!
Byłam przekonana, że BuJo mi starczy, ale potem mąż znalazł cudowny, maleńki, kieszonkowy kalendarz dzienny z 2007 roku i bardzo chciałam mieć podobny, więc zaczęłam szukać, ale nawet pomimo, że producent tamtego istnieje, to nikt już takich nie robi. Więc spontanicznie pobiegłam w przerwie na lunch do sklepu z piórami i nabyłam tygodniowego Leuchtturma A6. Jest cudowny i wygodny i tygodniowy układ nawet lepszy, bo dzięki temu cieńszy. Pewnie dla Ciebie byłoby minusem, że była opcja tylko z czarną okładką, ale ja tak go obkleiłam naklejkami. Za kilka miesięcy skończę BuJo i wtedy w tym samym sklepie kupię sobie któryś A5 z tych nowych kolorów :)
Wciąż nie mogę uwierzyć, jaki ten papier jest dobry, dzień do nocy w porównaniu z Moleskinem, którego miałam tylko dlatego, że za darmo i non stop wszystko rozmazywałam, bo bazgrzę lewą ręką i lubię dobrze ślizgające się pióra. No i kiedyś pisałaś, że notatniki premium w kratkę mają tę kratkę równą, nie jak w zwykłych zeszytach – zarówno mojego jak i jeszcze kilku innych Moleskine’ów z tej partii (cośmy je w pracy pod choinkę dostali) to nie dotyczyło :|
Wiem ze to niezbyt elegancko wcinac sie z wlasnymi wpisami na cudzym blogu, ale mialem podobny problem w tym roku – ktory kalendarz wybrac :)
http://www.owsiak.org/leuchtturm1917-vs-moleskine-ultimate-final-battle/
Układ układem – dla mnóstwa osób przynajmniej część z tych informacji będzie nieprzydatna (np. strefy czasowe czy numery kierunkowe), ale jeśli chodzi o Moleskine vs Leuchtturm dla notatnikowego szajbusa, to jednak papier Leuchtturma zawsze wygra. Jeszcze można dorzucić koszmarną rzecz z kalendarzy ich – papier nie chłonie tuszu do tego stopnia, że trzeba czekać dobre kilkanaście sekund, żeby atrament wysechł, a to już po prostu strata czasu.
Zgadzam sie, ze papier ma znaczenie. Dlatego w recenzji wyraznie zaznaczylem ze jezeli chodzi o notesy, to tutaj LEUCHTTURM1917 pozostawia produkty Moleskine’a daleko w tyle. Wszelkie notatki zdecydowanie wole robic w tym pierwszym.
Jezeli chodzi o kalendarz, z kolei, to uwazam ze uklad ma duze znaczenie. No bo gdyby nie mial, to rownie dobrze mozna by bylo prowadzic zapiski w gladkim notesie. Stad, nadal sklaniam sie ku tezie ze sa kalendarze o ukladzie lepszym, gorszym oraz kompletnie beznadziejnym :)
Co do nadmiarowych stron w Moleskine – zaszkodzic, nie zaszkodza, a przydac sie moga :)
Układ jest ważny, jasne, chodzi mi o to, że ten Moleskine to nic aż tak wyjątkowego – bo połowę, jak nie większość z tych dodatkowych stron (a i sporo więcej różnych) ma na przykład Nuuna. Nie mówiąc już o wszystkich mniej znanych, jak większość na Kickstarterze.
Mi w kalendarzach z Leuchtturma zdecydowanie najbardziej podoba się Project Planner, którego w Moleskinie nie ma :D już nie mówiąc o dwóch tasiemkach ♥
Ale to dobrze, że każdy może znaleźć coś dla siebie!
Ja mam wrażenie, że Moleskine jest znane z tego, że jest znane. Niczym się nie wyróżnia, niczym nie zaskakuje, jest po prostu nudne. Raz tylko trafiłam gdzieś na naprawdę piękny notes z tej firmy, z jakiejś edycji limitowanej. Jestem prawie na milion procent pewna, że było to Moleskine, choć szukałam po oficjalnej stronie i nie znalazłam. Teraz już nie pamiętam szczegółów, jedynie tyle że był inny niż wszystkie pozostałe.
W sklepach stacjonarnych często można znaleźć limitowane edycje, które na stronie się momentalnie wyprzedały, może tak bylo wtedy? Niestety, nie mają archiwum wszystkich okładek.
Ja Ci powiem, że próbowałam się przekonać, ale no, poza Cahierami, to nie lubię. W Cahierze mam pamiętnik, albo wyrywam kartki do pisania listów, a pastelowe okładki z szyciem na zewnątrz są nadal śliczne. Czasem coś kupuję od nich, bo ładne, a potem oddaję znajomym 😂