O tym, jak Netflix ubija potencjał niektórych produkcji

Uwielbiam Netfliksa. Za 43 PLN miesięcznie (bo dalej płacę w PLN-ach, cool) mam dostęp do takiej ilości treści, że na każdy humor coś znajdę; coś do oglądania przy dzieciach czy z dziećmi, coś do obiadu i coś, przy czym lepiej nie jeść. Filmy i seriale, które będę oglądać sama, w środku nocy, przykryta kocykiem. Prawie na bieżąco oglądam Rick and Morty, czy mogłam legalnie oglądać co tydzień Pretty Little Liars. Mam jak odkrywać filmy, te, których w innym przypadku bym nie znalazła.

Od jakiegoś czasu jednak widzę trochę smutnych rzeczy wokół filmów i seriali z plakietką „Netflix Original”.

Pierwsze oznaki

Gdy rok temu pojawiło się Black Mirror ze znaczkiem Netflix, pomyślałam, że to już nie jest ten Charlie Brooker, to nie jest to moje Black Mirror. San Junipero jest przepięknym odcinkiem, o którym chętnie bym rozmawiała, jest jedynym, który daje pole do dyskusji, jaką wywoływały wszystkie odcinki poprzednich serii. Chociaż może też nie, bo ja tam nie widzę nic złego. Pozostałe odcinki, cóż. Niektóre były dobre, niektóre nieznośne, część miała choć większość przymiotów Black Mirror, część była kompletnie daleka. Brakowało mi czegoś… ale przecież nie będę się powtarzać. (Gdzie się podziało moje Black Mirror?)

Lovesick było dobre, przymykając oko na fakt, że zmienili mu tytuł, bo moszna w oryginalnym tytule (Scrotal Recall) była za ostra. To komediodramat, może nie było tu zbyt wiele motywów, które wychodziły poza granice Netfliksa, dlatego nie było spadku formy, a oryginalny team dostał fundusze i nikt im za bardzo w treści nie ingerował. To nadal historia miłosna, która totalnie do mnie trafia i naprawdę przejmuję się losami bohaterów. Wszystkich. (Lovesick)

Adam Wingard w rozmowie o Death Note z którymś znanym amerykańskim portalem o filmach, wspominał o tym, że w wymaganiach Netfliksa było spłaszczenie postaci Lighta, bo przecież idealny amerykański nastolatek nie może być psychopatą. Musi mu umrzeć matka, musi być kujonem, który robi za innych prace domowe, ale wcale nie jest popularny. I wzdycha do cheerleaderki. Cliche. („Death Note” według Wingarda)


O tym wszystkim już mówiłam, chociaż o Death Note tekst pisany był zanim dotarłam do tamtego artykułu.

Dopiero dziś jednak widzę prawdziwy powód, żeby zebrać to wszystko do kupy i sformułować dość niepokojące wnioski.

Jest źle

Ta-da!
Książka Black Mirror. Charlie Brooker znalazł trzech autorów, który spiszą jego historie w formie nowelek, a całość zostanie wydana w postaci książki. Volume 1 sugeruje, że będzie tego więcej.

I wiecie co myślę? Że są granice, których Netflix nie chce przekroczyć, a które chciałby przekroczyć Charlie Brooker i to jego furtka. Wyjście z Netfliksa mu się nie opłaca – zdobył przecież Emmy za jeden tylko odcinek i na pewno swoje na tym zarabia. Ludziom się dalej podoba i tylko nieliczni uważają ostatnie 6 odcinków za spadek formy. Dla mnie już sam fakt, że Black Mirror z trzech odcinków raz na dwa lata, przeszedł na 6 odcinków co roku, świadczy, że trochę to jakościowo spadnie. Z drugiej strony, pomysłów autor ma sporo, skoro jeszcze planuje rozbudować Black Mirror o książki.

Przez chwilę rozważałam kupienie ebooka, ale Volume 1 mnie przekonał, że to lepiej będzie wyglądać jednak na półce. Zaraz obok książki Donnie Darko.

Ciekawa jestem, co takiego znajdzie się w tych historiach, na co nie było miejsca na Netfliksie, skoro w teorii są tacy otwarci – zobaczcie ile tam jest treści LGBT. Samo Sense8 jest tak pełne seksu, że nowy sezon sponsorować będzie xHamster… Ale tak, no, nie o seks tu chodzi, HBO już pokazało, że seks sprzedaje. Co więc się nie sprzedaje? Porządni obywatele, z których wychodzą psychopaci, moszna w tytule i zbyt czarne scenariusze przyszłości. Zobaczymy, co będzie dalej.

niedziela
24.09.2017
4
3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie widziałam jeszcze Netflixowej wersji Death Note, ale teraz zaczynam się bać. Pamiętam, że już raz nakręcono kilka wersji aktorskich, fabularnych i były one beznadziejne. Chyba jednak ten tytuł potrafi istnieć wyłącznie w wersji manga / anime.

Wiesz co, to ogólnie nie było złe. Jeśli nie patrzeć na to przez pryzmat anime czy mangi. Tzn, jak przez pryzmat Anime to jeszcze przejdzie, ale dla fanów mangi to już podobno nawet anime jest złe.

Jak zapomnisz o wszystkim, co wiesz o Death Note, zapomnisz, jak tam wyglądały postacie, to ogólnie jako film jest niezłe. Tak na 6. Jest parę fajnych piosenek, które średnio pasują do scen na ekranie, jest jeden moment, kiedy muzyka zgrywa się idealnie. Są dobre zagrania kamerą, a czarny L skradł moje serce.

To i tak jedna z lepszych ekranizacji anime :D przypomnijmy sobie Dragonball.

Wydaje mi się, że to przez to, że Netflix chce zadowolić wszystkich (czyt. amerykanów) i, by pozostać tą komercyjną maszyną serialową robi wydmuszki zamiast krwistych i mocnych seriali. Owszem, na inne kładą mniejszy nacisk i presję, ale to są też te produkcje, które nie są jakoś super promowane czy znane szerszemu gronu. Ja czekam na moment, w którym wszyscy więksi twórcy odejdą z Netflixa, bo zacznie im przeszkadza netflixowa polityka wtrącania się. Żałuję, że kupili prawa do Black mirror, bardzo żałuję.

„Adam Wingard w rozmowie o Death Note z którymś znanym amerykańskim portalem o filmach, wspominał o tym, że w wymaganiach Netfliksa było spłaszczenie postaci Lighta…”

A to teraz całkowicie rozumiem skąd to się wzięło.
Bo o ile sama czekałam na ekranizację z prawdziwego zdarzenia o tyle sam film, co tu ukrywać, był mierny. I sorry, ale takie jest moje zdanie. I nie tylko moje zresztą, jak widać na IMDB czy METACRITIC albo naszym rodzimym FILMWEB.
Dla mnie oczywiste jest, że na ocenę wpłynęły olbrzymie zmiany w scenariuszu, w faktach i ogólnej otoczce.
I choć specjalnie nie winię za to Wingarda, o tyle jako reżyser też mieć powinien realny wpływ na to jak to dzieło powinno wyglądać. Nie może być tak, że robi się zupełnie inną historię jako ekranizację, gdzie z oryginałem ma tyle wspólnego co sam tytuł… bo tylko tyle pozostało z oryginału, nawet Ryuuk’owi się oberwało.
Osobiście jestem srogo zawiedziona tym filmem, znów wyszła paciaja gdzie główny bohater musi być usprawiedliwiony ze swoich grzeszków (to takie amerykańskie i mało życiowe – pokazać że psychopata może być zawsze usprawiedliwiony śmiercią matki) a jednocześnie z tego inteligentnego psychola wykorzystującego młodą dziewczynę zrobić typowego lowelasa o inteligencji mniejszej niż typowy homo sapiens.
Jeśli tak mają wyglądać filmy wg. Netflixa to ja chyba zostanę przy serialach…