Long time, no see

Bardzo długo mnie nie było i w sumie chyba już zapomniałam, jak to jest pisać dłuższe formy. Ostatnie pół roku to głównie praca i większość czasu poza domem. Czasem udaje mi się jeszcze napisać recenzje gier, czy jakieś newsy z tamtego światka. Ale spróbuję, okej?

Wstaję o 7:30, czasem wcześniej. Szykuję siebie, potem dzieciom śniadanie. Zakładam żółte trampki, na plecy zarzucam swój plecak w piaskowe camo i wychodzę z domu z Amonem za rękę. 8:43 wsiadam do autobusu, który zawiezie mnie do pracy. Gdy tylko usiądę wyjmuję książkę, w papierze lub w Legimi. Do biura, z kluczami z breloczkiem z Mortym w ręce, wchodzę kilkanaście minut po dziewiątej. Rzucam plecak przy prawej nodze mojego białego biurka i wklepuję pin na ukochanej klawiaturze, którą przyniosłam sobie z domu. Stawiam w niej telefon, tak jak Roccat zaplanował i siadam do pracy.

O 12 podnoszę tyłek z granatowego obrotowego krzesełka i idę do kuchni „ugotować sobie lunch”, czyli wlać do shakera 400 ml wody, wsypać 3 miarki Huela i wymieszać. Odstawić na godzinę obok lodówki i wrócić do pracy. Tę godzinę później jest przerwa na lunch. Kilkanaście minut po równej zbieramy się wszyscy przy dużym drewnianym stole i zaczynamy zbyt długą partię w planszówki, najczęściej Samurai Sword. Po lunchu i umyciu shakera, wracam do pracy. Po drodze zabieram butelkę wody i może jakiś owoc.

Otwieram Notion i przesuwam zadania między kolumnami, skaczę między edytorem kodu, przeglądarką, a którymś z programów Adobe (ostatnio zdecydowanie najwięcej czasu spędzam w Adobe XD). Gdzieś w tle brzęczy Messenger i Miranda (wiecie, taki komunikator z lat ’00). W tle może lecieć Spotify (tak, przeszłam na ciemną stronę mocy), Winamp z zapętlonymi tymi pięcioma płytami, które ostatnio kupiłam (SKYND, Landon Tewers, Highly Suspect i Sick Puppies) albo Shudder i jego ekskluzywne podcasty, w których ostatnio się zakochałam. Słuchawki wpięte w klawiaturę, nie w budę, bo mogę. Gdy koło 16 już prawie usypiam, pytam kolegę z biurka obok, czy ma ochotę na energy drinka z proszku i najczęściej odpowiada, że tak. Przychodzę do biurka z pomarańczowym płynem w półlitrowych butelkach. Nasz kącik pachnie mango i ananasem.

Gdy na zegarku już prawie 18, zaczynam się zbierać do domu. Czasem robię zakupy, innym razem udaje mi się zdążyć na wcześniejszy autobus. Czasem wysiadam zaraz pod domem, a innym razem mam przed sobą jeszcze kilkuminutowy spacerek. Do drzwi docieram koło 19, zostawiam plecak w kuchni na krześle i zabieram się za obiad. Tulam dzieci i kota. Siadam na tyłku, przed telewizorem z włączonym aktualnie katowanym serialem. Przepadam. Czasem uda nam się włączyć jakąś grę, częściej jednak wskakuję do łóżka z kolejną książką.

W weekendy nawet nie chcę myśleć o dotykaniu komputera. Gram na konsoli, czytam, nadrabiam seriale i filmy. Odkopuję kupkę wstydu na Shudderze i Netfliksie. Nie wiem ile czasu nie włączyłam Apex Legends, ale mam 54 poziom w przepustce sezonowej PUBG. Nawet nie wiem, jak to się stało.

TL;DR: idźcie obejrzeć Boys. I Mindhuntera jeśli nie widzieliście. I American Gods. I Slashera. I audio-drama-podcast Darkest Night. I nowe American Horror Story, które się świetnie zaczęło. Ja aktualnie zatapiam się w serialach-horrorach w innych językach niż angielski, więc to trwa.

Cork nadal piękny. Praca cudowna. Ludzie w niej przekochani. A włosy mam zielonkawe, ale już niedługo.

środa
25.09.2019
4
2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *