Nie umiem w ludzi

Powiem Wam szczerze, że jakoś mi z ludźmi nie po drodze. Mam swoje grono znajomych, czasem ktoś nowy się przybłąka i zostanie na dłużej, czasem zniknie równie szybko jak się pojawił, z różnych powodów.

A grupy? Brr. Bardzo rzadko potrafię się odnaleźć… Nie mówię tu o Twitterze, bo to mój drugi dom, ale są grupy na przykład na Facebooku, do których należę i zazwyczaj na początku mam sporo entuzjazmu do udzielania się, jednak dość szybko zaczyna mnie coś wkurzać. Ogół lub jednostki, co skutkuje tym, że milknę, a potem po cichu wychodzę nie żegnając się…

Generalnie kocham być odludkiem

Żyję sobie w mieszkaniu na drugim piętrze z widokiem na cmentarz i plac zabaw, razem z prawie-mężem™ i dwójką dzieci. Przez ostatnie pół roku w naszym mieszkaniu były słownie cztery osoby poza teściami. Cztery. I mnie to starcza, wiecie?

Tak bardzo przyzwyczaiłam się już do kontaktu z ludźmi głównie przez internet, że bardzo rzadko odczuwam faktycznie potrzebę zobaczenia się z kimś. Z większością moich internetowych znajomych się nigdy nie widziałam, mimo, że czasem są to naprawdę wieloletnie przyjaźnie i ludzie, za którymi potrafię czasem tęsknić, gdy dłużej nie rozmawiamy.

Grupy

Na początku sobie myślę „super, będę w końcu częścią czegoś, znajdę sobie znajomych i będzie pięknie”, a potem, zazwyczaj dość szybko przychodzi konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością.

Udzielam się, jest fajnie, część ludzi mnie ignoruje, część ładnie się wita, z częścią mamy wspólne zainteresowania, z częścią widzę, że się nie dogadam – będzie po prostu neutralnie. I potem jako grupa robimy „coś”. I zazwyczaj tu się zaczyna mój pierwszy zgrzyt, bo skoro jesteśmy grupą stworzoną w jakimś-tam celu, to dobrze by było nie faworyzować nikogo i nikogo nie ignorować, prawda? Tak mi się wydawało.

Ja wiem, ja się obrażam. Ale jeśli robimy coś wspólnie i każdy głos jest ważny i każdy się liczy, to trochę mi smutno, gdy zostaję zignorowana. Raz, drugi raz… trzeciego nie będzie bo kliknę „opuść” – szkoda moich nerwów.

Historia w grupie skończy się szybciej niż się zaczęła.

Za duży wybór

Jakakolwiek społeczność. Poznaję tamtejszych ludzi. Okazuje się, że ileś tam procent ludzi ma kompletnie odmienne poglądy i nie ma szans, żebyśmy się dogadali, pozostała część mi nie pasuje bo coś-tam, bo ja jestem ogólnie wybredna – bo skoro mogę mieć znajomych na całym świecie i nic mnie nie ogranicza poza dostępem do internetu, to mogę rozmawiać dokładnie z tymi ludźmi, z którymi rozmowa sprawia mi jakąkolwiek przyjemność.

Nie chodzi mi oczywiście o to, żeby mieć tylko znajomych, którzy się ze mną we wszystkim zgadzają. Nawet lepiej jak się właśnie nie zgadzają! I tu duży ukłon w stronę paru nowych osób, które poznałam na Twitterze. Dyskutujemy! I to jest cudowne, mamy różne zdanie, ale nawet wyrażanie odmiennych poglądów odbywa się w kulturalnej atmosferze.

It’s not you, it’s me

To takie typowe hasło, gdy w amerykańskich serialach jakiś związek nie wychodzi. I tak bym chyba mogła powiedzieć do wszystkich moich znajomych, z którymi kontakt się urwał. Bo ja się nudzę, jeśli ktoś ma tylko jeden temat do rozmów, nudzę się, jeśli większość wypowiadanych słów to przechwałki albo narzekania, dostaję białej gorączki przy styczności z ludźmi, którzy nie mają jakichkolwiek ambicji, marzeń czy planów, z ludźmi, którzy tylko egzystują na ziemi i nic więcej.

Z drugiej strony, straszna rzecz, wymagam też od znajomych/przyjaciół, żeby raz na jakiś czas mnie wysłuchali. Nawet nie wiecie jak trudno mi znaleźć kogoś takiego!

Czy jestem aż tak dziwna?

niedziela
22.05.2016
94
1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Dostaję białej gorączki przy styczności z ludźmi, którzy nie mają jakichkolwiek ambicji, marzeń czy planów, z ludźmi, którzy tylko egzystują na ziemi i nic więcej.”

Potrafię Cię zrozumieć, autorko, ale mimo wszystko poprzez to zdanie widzę tu osobę, która nie ceni w człowieku człowieka, tylko to, co z sobą robi i zrobi. Nie lubię szczerze mówiąc takiego podejścia – jest to lekceważenie wartości tej osoby, jaką może mieć naprawdę w sobie dużą (oczywiście nie mówię, że każdy koniecznie), nie będąc wcale żadnym człowiekiem sukcesu czy pragnącym spełniać marzenia i osiągać wyżyny. Owszem, zawsze dobrze jest to robić – ale ten Kowalski, który pracuje na kasie i lubi mieć w życiu spokój, może tak naprawdę ma wiele do zaoferowania, może potrafi nauczyć Cię czegoś o życiu i ukazać Ci rzeczy, o których nie miałaś pojęcia.

Proszę, zastanów się nad tym. Nie odrzucaj ludzi tylko dlatego, że nie mają sukcesów, planów czy celów. Bo to przekreśla to, kim są Naprawdę.

I jeszcze pozwolę sobie na małą uwagę co do „I tak bym chyba mogła powiedzieć do wszystkich moich znajomych, z którymi kontakt się urwał. Bo ja się nudzę, jeśli ktoś ma tylko jeden temat do rozmów, nudzę się, jeśli większość wypowiadanych słów to przechwałki albo narzekania”.

Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Przecież stać nas na szczerość, i zawsze raczej jest ona dobrze widziana. Jeśli coś Ci w danej osobie przeszkadza, dlaczego urywać kontakt? Dlaczego z tym kimś po prostu nie porozmawiać i nie naświetlić, co robi „nie tak”? Być może ona nawet nie jest świadoma, że np. cały czas narzeka. Być może, jeśli zasugerujesz jej, że nie jest przyjemnie tego non stop słuchać, okaże się (choć też nie zawsze i niekoniecznie), że ma wiele innych, a ciekawych rzeczy do powiedzenia.

Pozdrawiam serdecznie

Nie chodzi o sukcesy, o gonienie nie wiadomo za czym, tylko o… pasje? ambicje? O cokolwiek, ponad zwykłą egzystencję: wstałem rano, poszedłem do pracy, której nienawidzę, wróciłem do domu, zjadłem obiad, w telewizji obejrzałem co leciało, a potem poszedłem spać i tak w kółko.

Nie wiem czy chodzi o cenienie ludzi czy nie, tu chodzi o to, że nie potrafię się dogadać z ludźmi, którzy nie robią nic. Których życie jest mdłe, nie idzie w żadnym kierunku. Jak można żyć bez pasji? Zainteresowań? I jak można znosić znajomość z kimś, kto za każdym razem odpowiada, że nic nie robi, nic mu się nie chce i… nie macie tak naprawdę o czym porozmawiać? Takie rzeczy mogę tolerować u rodziny, u ludzi, z którymi muszę spędzać czas… ale jeśli chodzi o znajomych, to lubię ludzi, z którymi będę mogła o czymkolwiek pogadać.

Ale to mój własny punkt widzenia i nikt się nie musi ze mną zgadzać – dobrze wiem, że nie jestem łatwym i przyjemnym człowiekiem w obcowaniu.

Co do drugiej kwestii, kontakt z ludźmi mi się urwał, jak się wyprowadziłam z rodzinnego miasteczka. Było dobrze, dopóki chodziliśmy do jednej szkoły, a potem było ciężko się zgadać, gdy do domu przyjeżdżałam na kilka dni tylko. To są ludzie, do których nawet jak napiszę na Facebooku czy gdzieś, to nie będzie to samo, jakbym zapukała do drzwi i poszła pogadać na najbliższy plac zabaw.

Mam bardzo podobnie. Tylko szkoda, że mam w swoim życiu osoby którym taki styl życia nie odpowiada i próbują go na siłę zmieniać nie licząc się z moim zdaniem…

To jest absolutnie najgorsze :( Pytania czemu siedzisz w domu, czemu nie masz znajomych – bo skoro się z nimi nie widujesz, to pewnie ich nie masz…

Dokładnie. Albo uznawanie, że wirtualni znajomi to nie znajomi i można ich olać bo przecież „nie masz pojęcia kto siedzi po drugiej stronie kabla”…

Yzoja, to nie jest dziwne, to jest po prostu jeden ze sposób na życie. Ja mam tak samo :) Naprawdę identycznie- z tego, co opisujesz :) A te 4 osoby to i tak tłum! OK w sumie my mamy 2 koty, czasem bardzo ekspansywne.
Ja obecnie również utrzymuję znajomości przez Internet tudzież pocztę tradycyjną i również mi to wystarczy. Te typy tak mają i czy trzeba to na siłę zmieniać? :)
Pozdro!

Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy! W moim otoczeniu (offline) jednak właśnie dużo ludzi jest z tych, co przyjaciółka mają sporo, znajomych w dziesiątkach i widują się z nimi regularnie. Ale skoro to normalne, och, to pocieszające!

Nie ma przecież w tym nic złego, dopóki się nie zamykamy na ludzki kompletnie.

Jesteś tak samo dziwna jak większość z nas. Ja mam na przykład tylko jednego przyjaciela, z którym kontakt niestety mam coraz rzadszy i dwóch kumpli, z którymi też nie widuję się często. Aż głupio się przyznać, ale najwięcej znajomych mam na FB, niektórych nawet nie spotkałem w realu, bo jesteśmy rozsiani po całej Polsce.
Ale też nie dążę do tego, żeby mieć ich jak najwięcej, bo… ja też cenię sobie dobre kontakty a takie trudno znaleźć. Nawet jeśli ktoś na pierwszy i drugi rzut oka wydaje się spoko, fajnie się gada przy piwie, to po dziesiątym spotkaniu okazuje się, że gadamy w zasadzie o tym samym. Trochę jak z tymi serialami. Oglądasz co 20 odcinek a i tak wiesz o co chodzi :)

Ja sama nie wiem ile mam przyjaciół, bo czasem mi się wydaje, że ktoś należy do tego grona, a potem się okazuje, że to jednostronne.

Cieszę się, że żyjemy w czasach, gdzie kilometry nie mają aż takiego znaczenia.

Doskonale znam ten stan. Nie umiem z nikim na dłużej się zakumplować, bo powielam schemat wyniesiony z dzieciństwa. Koleżanki były tylko na chwilę, póki się w szpitalu czy sanatorium było, potem się wracało do starego życia, gdzie dawne koleżanki miały już swoje koleżanki, więc się między nie nie wtryniałam. Nigdy nie umiałam należycie pielęgnować znajomości, że o przyjaźniach nie wspomnę. Są jakieś…sezonowymi bym je mogła nazwać. To jest skrzywienie moim zdaniem, ale sama raczej tego nie naprostuję. Nie w tym wieku.

Sezonowi znajomi to w ogóle inna kategoria, znałam to z obozu żeglarskiego i półkolonii. Człowiek się przywiązywał do ludzi, a potem z dniem wyjazdu kontakt umierał. Czasem z kimś się jeszcze wymieniło parę wiadomości, ale generalnie z tego raczej nie wychodziło.

Po cichu liczę, że dobrych przyjaźni nie trzeba pielęgnować… w sensie, wystarczy raz na jakiś czas nadrobić zaległości. Sama nie wiem. Internetowych znajomych masz trochę chociaż?

W internecie tak, nawet koleżanki z biura mnie lubią, po prostu tak „bliżej” nie umiem sobie nikogo na stałe przygarnąć. To chyba prawda, że dzieci weryfikują znajomości.

A tak, to zdecydowanie fakt. Nam się na szczęście na tyle udało, że tym kilku znajomym których mamy, nasze dzieci zupełnie nie przeszkadzają :D nawet jak czasem z nami posiedzą i znajomymi. Mamy fajne dzieci.

Niektórym wiadomo to jednak przeszkadza – bo nie można wyjść do baru na pół nocy czy coś. No i druga sprawa – „nowi” rodzice czasem trochę za często opowiadają o dzieciach i ciężko znaleźć wtedy jakiś wspólny temat.

Ale powiem Ci jeszcze, że w sumie nikt z moich bliskich znajomych nie ma dzieci. Ale też nie mam parcia.

U mnie był też taki myk, że w wieku, gdy zostałam mamą to inne dziewczyny dopiero pierwszego faceta na stałe poznawały :D także niezła przepaść. Hehe po 7 latach się wyrównałyśmy z niektórymi ;) życie

Jakbym czekała na stabilizację, to bym nigdy nie miała dzieci ;( przeprowadzaliśmy się już z najstarszym w sumie 5 razy :D a przed nami jeszcze kolejna niedługo. Stabilizacja finansowa jest tu kluczowa.

Mam bardzo, bardzo podobnie… Z tą różnicą, ze ja jeszcze jak głupia staram się niektórych zmienić. Ale już przestaję. Nie mam wielu znajomych, w realnym życiu nie spotykam się właściwie z nikim (i czasem mi z tego powodu smutno, chciałabym mieć osobę, z którą bez przeszkód mogę czasem wyjść na jakieś wydarzenie kulturalne czy coś), na internecie też piszę z nieliczną garstką. Nie to co kiedyś, ale zawiodłam się na ludziach i teraz jestem o wiele ostrożniejsza. No i jestem introwertyczką, a bardzo ładnie definicję tego słowa ujął Włodek Markowicz w „Kropkach” i w swoim filmiku na YouTube, polecam bardzo.

Też mi się czasem marzy taka „psiapsiółka”, do której można przyjść posiedzieć przy kubku herbaty, kawy czy kakao, której można wszystko powiedzieć, a potem wyjść w środku nocy na spacer po mieście, albo po prostu gdzieś…

Zmienianie ludzi to trudna i ryzykowna robota. Czasem można próbować, ale może się to też źle skończyć :( najwięcej efektów daje stopniowe wpływanie na ludzi, tylko nie wiedzieć czemu, zdecydowanie częściej to się zdarza przy niszczącym działaniu na człowieka – miałam kiedyś przyjaciółkę, dopóki utrzymywałyśmy ten stan było dobrze, miała oceny 3/4 i żadnych problemów. Potem zaczęła się przyjaźnić z inną dziewczyną też, odsuwała się ode mnie i zaraz potem zaczęła palić i pić i pod koniec roku zostały obie na powtórkę… Meh.

Może zerknę, ja z YouTubem naprawdę nie umiem współpracować :D nie kręci mnie oglądanie filmików, wolę czytać.

Czy umiem w ludzi? Tego bym nie powiedział. Ale jest też coś, co potrafię. Na przykład analizować problemy, proponować rozwiązania, mam typową osobowość arbitralną. Nie cierpię konfliktów. Jest to powód, dla którego czasem wycofuję się z pewnych relacji, czy źle raguję na krzyk. Nie jest mi niezbędne ciągłe doładowanie się emocjami innych ludzi, często moje są wystarczająco silne. Dlatego zwykle pół dnia spędzam w towarzystwie innych, a drugie pół – we własnym. Ale to nie znaczy, że unikam ludzi. Tak, czasem się ich boję, ale uciekanie wgłąb siebie przed innymi, to moim zdaniem droga nie do osiągnięcia spokoju i oświecenia, a droga donikąd. Choć na tą chwilę wydawałaby się całkiem sensowna i.. dość prosta.

Od kilku miesięcy zauważam pewną fascynację introwertyzmem. Datuję jej początek mniej więcej na, świetny skądinąd, materiał Włodka Markowicza, który poruszył ten temat w swoim vlogu. Nagle sporo osób zaczęło „przyznawać sie” do swojego introwertyzmu, i wydaje mi się, że stało się to po części modne. Widzę, jak niektórzy tłumaczą swoje braki społeczne właśnie w ten sposób: „Ale ja przecież taki jestem, nie miałem wpływu na to, że jestem intro”. To dość wygodne. Ok, każdy z nas czasem ma dość ludzi, nie ma ochoty z nimi gadać, bo oni wkurzają nas, a czasem doprowadzają na skraj rozpaczy. Ale co to w ogóle oznacza? Czy to, że czasem tak mam, od razu mnie szufladkuje do jakiejś grupy osobowości? A jeśli rzeczywiście tak jest, że moim zdaniem to ludzie sprawili przez swą beznadziejność, że jestem, jaki jestem, to czy w takim razie nie pozwoliłem, żeby to właśnie oni zdecydowali, kim zostanę? Nie piszę o Tobie Angela, bo przecież nawet nie tego bezpośrednio dotyczył Twój tekst (po prostu poleciałem z tematem) :)

Bardzo lubię Twittera, to całkiem inna forma komunikacji z ludźmi, ale dopóki relacje pozostają odkryte dla wszystkich w postaci tweetów na wallu, to nie będą naprawdę osobiste. Trzeba wgyźć się w DM, żeby rzeczywiście zacząć kogoś poznawać, a mało kto się na to decyduje – żeby przenieść znajomość z publicznej na prywatną. Dlatego Twitter jest super, ale to raczej współczesny odpowiednik starych, dobrych czatów. Wygrywają tylko ci, którzy decydują przenieść znajomości na inny niż wirtualny poziom. W innym wypadku twitterowe relacje potrafią okazać się ładną wydmużką. Niby pozwalają się wyzewnętrznić i dogadać z super ludźmi, ale co z tego, skoro mało kto zaoferuje ci w razie czego rzeczywistą pomoc, która obejmowałaby coś więcej niż tylko „jej, współczuję, trzymaj sie” z jakimiś smutnym gifem w odpowiedzi na twoje wołanie o pomoc.

Moim zdaniem to nie jest tak, że nie umiesz w ludzi
. Ba, wydaje mi się nawet, że nie odbiegasz jakoś specjalnie od normy, przyznając, że jesteś odludkiem. Mam wrażenie, że przez ostatnie kilka lat przesunęła się granica w „byciu zdrowym, otwartym na świat i ludzi człowiekiem”. Kiedyś wystarczyło mieć jednego bardzo dobrego przyjaciela i trzech – czterech kumpli. Dziś trzeba otaczać się chmarą followersów, zbierać lajki pod postami, mieć umiarkowanie popularny blog, balować za hajs z jutuba i utrzymywać kontakt z inspirującymi, nieprzeciętnymi ludźmi. Mamy tyle możliwości interakcji, że nie korzystając z nich wszystkich, czujemy się, jakbyśmy coś tracili. Jakbyśmy nie byli tak towarzyscy, czy przebojowi, jak kiedyś. A to wcale się nie zmieniło. Zmienił się tylko punkt odniesienia. I wychodzi na to, że ci, którzy czują się wobec tej zmiany jak odludziu, są normalni. Bardziej martwiłbym się o tych, którzy świetnie odnaleźli się w świecie płytkich znajomości, dyskusji bez żadnego sensu i tysięcy powiadomień dziennie. Oni to nie umieją w ludzi.

Ja mam wylane na to ile mam followersów. Bez Twittera też dałbym radę żyć. Jednak Cieszę się, że wśród mojego małego grona są wartościowi ludzie jak Ty, czy Angelika. I nawet gdybyście mieli we dwójkę pozostać, dla mnie git. I tak bardziej cenie sobie to, że z kimś mogę pogadać, niż to, że zwróci uwagę na mnie ktoś kto jest sławny. Sława jest i przemija, a pamięć i wspomnienia są do końca życia.
Zamiast umieć w ludzi, wolę dopuszczać do swojego grona tych, o których myślę, że mnie nie zawiodą.

O jakie to ładne!
Tylko teraz znaleźć takich ludzi, co nie zawiodą. Chociaż fakt jest faktem, lepiej się przejechać na nowym znajomym z internetu niż na kimś, kto jest obok i miało się większe nadzieje na tę znajomość. Trochę mniej boli.

Fejm jest fajny, ale krótkotrwały, przynajmniej ten na Twitterze. Chyba, że znacie przypadki, że się ktoś wypromował na samym pisaniu tweetów?

Czyli rozważnie, ale twarzą do ludzi. Bardzo mądrze. To dobrze się odnajdywać wśród ludzi. Ciekawe to co mówisz o uciekaniu – to chyba będzie jakaś pochodna nieśmiałości? Bo to też cholera ważna kwestia w całej rozmowie, o której kompletnie nie pomyślałam.

Nie poczułam się, spoko. Nawet nie pomyślałam, że to może być o mnie. Nigdy nie mówiłam i nigdy nie powiem o sobie, że jestem introwertyczką, może i mam jakieś cechy (np. z awersją do rozmów przez telefon), ale bardziej pasuje do mnie ekstrawertyzm jeszcze z dodatkiem wojeryzmu, więc już w ogóle.
Trend na bycie introwertykiem bardzo widzę, bardzo bardzo dużo ludzi wrzuca obrazki jak bardzo są intro :D Może to faktycznie wypłynęło po tym co mówisz – ja YT w ogóle nie ogarniam.

Masz trochę racji z tym Twitterem. Oczywiście nie można nazywać przyjaźnią relacji, która nigdy nie wyszła poza publiczne tweety, ale jeśli dojdą do tego blogi i bardziej wynurzające komentarze, rozmowy na czacie FB czy faktycznie DMki, to można coś z tego zbudować, a Twitter jest tylko podstawą. To świetne miejsce do szukania „materiału” na przyjaciół. „Jej, współczuję” o takie prawdziwe. Smutna minka, gify chyba nie są smutne, no może płaczący Doktor, ale nadal, to bardziej wyjdzie urocze niż smutne. Albo w ogóle bez emotek, wtedy wiadomo, że mówisz na poważnie.
Czasem na szczęście samo wygadanie się pomaga.

Z „wystarczaniem” się nie zgodzę, wiesz? Nie piszę DMek do ludzi, którzy lajkują mojego bloga. Możemy podyskutować w komentarzach, bardzo proszę, ale DMek do mnie nikt nie pisze i ja też nie zamierzam. Followersi? To materiał na znajomych, ale też nie na siłę – nie będę dodawać miliona ludzi i witać się z każdym, robić ankiety w poszukiwaniu ludzi, którzy mogą zostać moimi przyjaciółmi. Bo jak ma z tego wyjść jakaś znajomość, to stopniowo, nic na siłę. Nie po to jestem na Twitterze. I blog wcale nie jest potrzebny do szczęścia :D ludzie, którzy nie mają blogów też się nadają do rozmów. Czasem nie wiadomo o czym można rozmawiać, ale da się.
I ja się przyznam, nie ogarniam YT, nie ogarniam Snapchata, szkoda mi życia na to, a nie czuję, żebym cokolwiek traciła.

Moja siostra na przykład jest takim człowiekiem, który ma od cholery znajomych na Fb ale swoje życie ogranicza do ludzi ze studiów i pracy. I nie narzeka! Wychodzą na piwo na spacer czy na zakupy nawet kilka razy w tygodniu. I nie powiem, żeby nie umiała w ludzi. To po prostu kompletnie inne spojrzenie na znajomości – dla niektórych takie internetowe znajomości są bardzo płytkie i nigdy się nikogo naprawdę nie pozna. Ale w realu może być przecież dokładnie to samo, wszystko zależy od tego, czy ludzie chcą się poznać i dają się poznać, bo bez tego ani rusz.

Moje buty są lepsze niż Twój wpis. Ten mieści się na 34 stopniu skali Roegnera, ale do Camperów mu daleko. Czekam na dalsze próby.

Co Ty mi tu, że ja nawet tego wygooglać nie umiem? Widzę tylko jakiegoś Roegnera z Wiedźmina, ale to mocno nie mija bajka. I chyba nie nosił Conversów ani innych trampek. Chyba.

No i tak, dużo rzeczy jest lepszych niż ten wpis. Na szczęście dużo też nie jest, np. wtyczka do IA.

Jeśli nie znasz skali Roegnera, to znaczy, żeś młoda duszyczka. Prawdopodobnie mówiłaś na chleb “bep”, a na muchy “tapty” jak on stworzył tę skalę.

Motyla noga! Ja tutaj słodzę Ci “młodziutką duszyczyką”, a w zamian otrzymuję “Ty stary pierdzielu!”. Idę z rozpaczy po Płońsk Classic Aperitif do sklepu na rogu.

Jak nie pijasz Doppelherz to jest nieźle, nie marudź.

To powiesz co to ta skala Roegnera? Czy mam dzwonić do rodziców?

Skala Roegnera to finezyjnie ułożona proza, której celem jest skonfundowanie czytelnika, aby myślał on o zjawiskach nadprzyrodzonych, fantazjował o bycie pozagrawitacyjnym oraz przyjmował przekazane wiadomości jako niepodważalne fakty. Ma na celu przekonanie go że świat nie jest pełny odchodów samców krowy (czyt. bullshitu).

Nie jesteś dziwna. Tak myślę. Sama należę do grupy LO, którą opuszczę, jak sprzedam podręczniki. Inna grupa? Grupa dla blogerów, tam zaczęło się moje wdrążanie z „blogerstwa” w blogerstwo i nie pamiętam przez kogo, ale dołączyłam do grupy Polski Bloger (albo jakoś tak to szło) i trochę wsiąknęło mi się do tej społeczności.

Nigdy nie lubiłam wychodzić na imprezy, jednak raz na jakiś czas idę (ostatnio w piątek byłam w knajpce ze znajomymi z klasy, takie spontaniczne wyjście). Jednak co piątek siedzę w domu i raczej mi się nie uśmiecha iść na zabawę, jednak raz kiedyś wyjść z najbliższymi mi koleżankami z klasy łamane na przyjaciółki gdzieś, gdzie jest w miarę spokojnie.

Nie mam mnóstwa przyjaciół na FB, tylko 97 osób i czekają mnie czystki wśród osób, z którymi nie będę raczej miała kontaktu po szkole.

Pod względem komunikacji z ludźmi lubię Twittera. Może mało znaków, ale bardzo praktyczne.

U mnie w domu odkąd zaczęłam liceum były tylko trzy koleżanki i to na raptem kwadrans.

Nie lubię także rozmawiać przez telefon czy twarzą w twarz, jak dla mnie tekst załatwia wszystko. Tak, ja też tak trochę nie umiem w ludzi.

pamiętam Polski Bloger (forum), stąd się znamy. Ale projekt się chyba zwinął? Kiedyś weszłam na forum i go po prostu nie było.

Wiesz, nie imprezowanie co piątek, to jeszcze nie jest unikanie ludzi :D skoro spotykasz się czasem ze znajomymi to już i tak super przecież. Ważne, ile Tobie potrzeba do szczęścia.

To faktycznie malutkie grono! Ja mam tam raczej sporo ludzi (ale nadal połowę mniej niż miałam na NK) – 482 osoby. Raz na kilka miesięcy robię czystki, ale poniżej 300 nie mam szans zejść. Ale też aż tak prywatny ten mój Facebook nie jest ;) dużo rodziny, znajomych ze szkoły i bardzo bardzo bardzo dużo ludzi z internetu. Facebook/Messenger to moja główna forma kontaktu z wieloma ludźmi.

Twitter jest cudowny, ubóstwiam bez reszty. Czasem mi brakuje kilku znaków, ale to trochę porusza szare komórki, żeby się zmieścić. No i tyle fantastycznych ludzi!

Ostatnie trzy zdania faktycznie pokazują, że nie umiesz w ludzi :D tylko teraz, czy się śmiać czy płakać?

Tak, projekt się zwinął.

Czasami i lubię jak grupa jest mała, bo łatwiej ogarnąć mi tok rozmowy.

I tak czekają mnie czystki, bo część osób mam tylko ze względu na to, że lektorat, rozszerzenie…. Ja się kontaktuję przez gg i Messengera, jest prosto.

Tak, Twitter jest cudowny, tylko trendy pomijam.

Raczej śmiać, bo przez trzy lata LO to była droga pod górkę, a każdy miał inne rozszerzenie, więcej/mniej roboty. Zresztą mieszkam na takim komunikacyjnym wygwizdowie, że nikt nie wie, jak do mnie trafić. Co do telefonu…. po prostu nie lubię mojego głosu i trudno mi się jest wysłowić. Kiedy piszę mam prościej, bo wiem co chcę przekazać i mam limit znaków.

Absolutnie nie. Ja mam kropka w kropkę tak samo, ale tego chyba się mogłaś już domyślić. Bardzo bliskie jest mi też podejście wybrzydzania przy doborze znajomych – również bardzo szybko ucinam ludzi, z którymi nie jest mi po drodze, gdyż wiem, że w przeciągu pół godziny znajdę sobie człowieka, z którym będę mógł przegadać (tzn. PRZEPISAĆ :P ) całą noc. I to jest zajebiste.

Doskonale czuję się samotnie, ale tak na full – pusty dom i brak kogokolwiek w nim przez dłuższy czas. Nie wiem jak to będzie jak będę miał rodzinę, ale w razie czego wiem, że nie muszę się obawiać, że będę cierpiał jako stary, samotny kawaler :D

U mnie jest też coś takiego, że wprost uwielbiam przenosić relacje z internetu do świata rzeczywistego. Daje mi to niesamowity dreszczyk emocji, tę swoistą energię i sprawia, że mam genialny humor na cały tydzień. Jeszcze nigdy się nie sparzyłem na ludziach z internernetów i jak tylko jest dobra ku temu okazja, to staram się ich poznawać :)

Tak, to że masz tak samo to dobrze wiem i dobrze też na tym wychodzisz ;)

Jak ktoś się umie zająć sam sobą w samotności to znaczy, że ma w głowie milion pomysłów i po prostu się nie nudzi, bo sam sobie znajdzie zajęcie jakieś. Chyba miałeś cytat w tym klimacie na Skype jako status ustawiony?
Pewnie na dłuższą metę czasem by samotność Ci doskwierała, ale teraz nie ma raczej sytuacji, żebyś się nie mógł „na już” z kimś skontaktować żeby popisać czy pogadać, jak czujesz taką potrzebę. Świat jest teraz otwarty, co uwielbiam. Internet daje nam możliwość poznawania naprawdę wielu ludzi! Wielu świetnych ludzi! Z którymi pokolenie temu, byłoby nam bardzo trudno utrzymywać kontakt – jasne, były listy, ale czasem się gubiły, a na odpowiedź można czekać tygodniami, więc to nie to co teraz możemy osiągnąć na poziomie znajomości.

Też uwielbiam. I parę razy się przejechałam, ale to dawno temu. Pierwsze moje poważne spotkanie z kimś kogo znałam długo z internetu było 6 lat temu. I przez to jestem na Śląsku, bo człowiek się okazał dokładnie taki jak sobie wyobrażałam. A może i fajniejszy?
Szczerze Ci powiem, facebook, instagram, skype, to wszystko sprawia, że jednak mamy większe pojęcie o charakterze danej osoby, często znamy jej głos przed spotkaniem, a zdjęcia mówią nam czego się „wizualnie” spodziewać. To jest dziwne. Bo spotykamy takiego kogoś pierwszy raz, a nie ma dystansu, nie ma zaskoczenia, wszystko jest dokładnie tak jak miało być. Uwielbiam to uczucie.

Dokładnie! Jak tylko się z kimś spotkałem to z automatu mieliśmy temat, typu wpis na blogu wspólnego znajomego, swoje ostatnie zdjęcia na Insta, czy ciekawe wpisy, które opublikowaliśmy. Zero niezręcznej ciszy, pieprzenia o pogodzie czy gadania trzy po trzy. :D No i wcześniej jesteśmy wstanie ocenić, czy ta osoba to ktoś na kogo w ogóle warto poświęcać swój czas.

O widzisz, ale zdarza się też czasem tak, że się nie na tematów wspólnych a i tak jest dobrze :P o dziwo. Wtedy się raczej spędza czas niż rozmawia, ale czasami tego trzeba, żeby ktoś był po prostu. Ten konkretny ktoś :) bo nawet rozmowa o pogodzie się klei.

Gratuluję braku wtop :D dużo ludzi poznałeś już przecież.

Nie wiem czy umiem w ludzi. Chyba nie patrząc na moje grona takich naj naj naj bliższych znajomych. Ale ktoś mi powiedział że jestem aspołeczna. Możliwe. Chociaż mnie to bardziej fobie dręczą, zwłaszcza z telefonem – NIENAWIDZĘ dzwonić i odbierać telefonów od kogoś kogo nie znam albo znam pobieżnie. Do męża, matki czy brata zadzwonię bez problemu, ale o dalszej rodzinie to już problem, do obcych – tragedia.

Ale jedno jest pocieszające – podobno nie jesteśmy w tym sami ^^

Z tą aspołecznością to jest różnie – czasem to wynika z braku odpowiednich ludzi a czasem faktycznie z jakiegoś większego problemu. Bo dużo ludzi mówi, że są aspołecznymi introwertykami, a co chwilę ich widać wśród znajomych :D
Nienawidzę telefonów! Ale w ogóle. Z trzema osobami rozmawiam z przyjemnością, od klientów telefony odbiorę, ale tak żeby jakiś dalszy znajomy albo rodzina, to mam ochotę włączyć tryb samolotowy i potem powiedzieć, że mi telefon padł czy coś…

Tak, to fakt, dużo takich ludzi ;D każdy „sam” na swoim podobnym zamkniętym podwóreczku.

Haha, nie nie, nie dlatego – nie mam sprzętu po prostu. Mam słabe słuchawki, w których mikrofon trzeszczy i to wszystko. Ale zgadamy się kiedyś, zobaczysz ;) ludzie w internetach mnie nie przerażają, co najwyżej trochę krępują.

Tak wiem, na konsoli nie mam tego problemu, tu mnie serio, najbardziej sprzęt ogranicza :D ale tak jak mówię, damy radę! Jak nam się uda zgrać.

Ale wiesz… ja przez 2 lata pracy jako agent miałam ogromny problem by zadzwonić/odebrać połączenie od przełożonego. I choć zakończyłam już współpracę to do tej pory po nocach mi się śni, że telefon dzwoni i na wyświetlaczu widzę „szef”. I alergicznie reaguję na muzyczkę która miałam w ówczesnym czasie ustawioną jako dzwonek. Aż normalnie mnie skręca w środku. I generalnie jak nie miałam ochoty odbierać od szefa telefonów (a bywały takie późnym późnym wieczorem zahaczające o noc właściwie) to zwyczajnie wyjmowałam baterię z komórki XD

A ja tam bardzo lubię ludzi i ich historie. Czasami mnie denerwuje brak wyczucia i taktu, ale nie oszukujmy się sam nie jestem lepszy;)
Nie stronię od nich, ale jeśli chodzi o znajomych to nie mam potrzeby posiadania dużego grona, gdyż bliska mi rodzina jest dosyć liczna. Przy okazji mam sporą grupę kolegów w pracy i jakoś nie pałam chęcią do przenoszenia tych znajomości na grunt domowy.
Czy Twoje podejście jest dobre? O ile dobrze Ci z nim to zdecydowanie tak:) Każdy ma inne potrzeby.
Tylko współczuję Ci widoku na cmentarz;)

Historie ludzi są fajne, nie mówię, że nie. Czasem się odzywam do znajomych, które marudzą na Twitterze, że może by się chciały komuś wygadać – bo ja chętnie wysłucham. Nie doradzę raczej, nie umiem współczuć, ale posłucham, może komuś to pomoże?

Koledzy z pracy! No widzisz :D Wiadomo, każdemu tych znajomych według potrzeb. Jak pasuje, to to najważniejsze, prawda?

Przyzwyczaiłam się – to się zaczęło już jak miałam 10 lat – przeprowadziliśmy się między cmentarz a kościół (dwie działki w jedną i w drugą). Potem już na studiach jak się przeprowadzałam to zazwyczaj obok kościołów, teraz mamy trzy cmentarze obok, poprzednio był po drugiej stronie ulicy kawałek dalej i zaraz obok wielki głośny kościół. I jeszcze coś był. Więc wiesz, weteranka już jestem i w ogóle mi nie przeszkadza.

Weź nic mi nie mów. Mój przyjaciel (a raczej ktoś kogo chyba już tylko z przyzwyczajenia nazywam przyjacielem) notorycznie mnie olewa. Co piąte umówione spotkanie dochodzi do skutku, w rezultacie widujemy się raz na kilka miesięcy.

Też trochę jestem odludkiem (nawet wtedy, kiedy otaczam się ludźmi) i oprócz tego, że nie umiem „w ludzi” to jeszcze chyba nie do końca umiem „w komunikację”. To mnie najbardziej boli.

A właśnie, zapomniałem dodać. Instant nie przeszkadza w komentowaniu. Czytam po łebkach na telefonie, wracam do Ciebie na komputerze na dokładną lekturę i dlatego, że chcę komentować. Także śmiało korzystaj, to był dobry krok :)

Ty w komunikację, no coś Ty? :D

Mam taką przyjaciółkę, z którą się nigdy nie umiem umówić i widujemy się raz na rok, a studiowałyśmy w tym samym mieście i częściej nam się udawało zgadać w rodzinnym mieście niż tu na Śląsku :D ale się nie olewamy w sumie za mocno, czasem piszemy i jesteśmy na bieżąco.

Ale jak olewa, to faktycznie niedobrze.

Serio serio. Przez telefon i internet spoko. Face to face blokada, gadam trzy po trzy. Jakoś nie mogę. Nie nauczyłem się chyba nigdy, z domu nie wyniosłem i tak zostało. A nawet jeśli otwieram buzię to po to żeby sypnąć jakimś żartem. Odnoszę wrażenie, że nie mam specjalnie nic ciekawego do powiedzenia. Ale dość o mnie.

Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że mamy partnera, dzieci. Samotność nam przez pewien czas nie grozi. A jak się już się w mieszkaniu zrobi ciszej, bo dzieciaki wyfruną z gniazda, wtedy będzie jeszcze głośniej na internetowych łączach. Pewnie będziemy jeszcze częściej postować i ćwierkać :)

No ciekawa jestem jacy będziemy jak nam już dzieci z domów poznikają ;) na pewno bardziej ogarnięci tech od naszych rodziców. Pod kątem znajomości to nasze pokolenie jest pierwszym tym „wolnym” w relacjach. Nie ograniczają nas kilometry, nie musimy pisać listów i czekać na odpowiedź, tylko mamy „instant” wiadomości, do ludzi tu i na końcu świata.

Kamil, twierdzę, że bredzisz. Bardzo dobrze mi się z Tobą rozmawiało w Poznaniu i wcale nie gadałeś trzy po trzy. :D :P

W Poznaniu było inaczej, poza tym mamy wiele wspólnego. To o czym mówię tyczy się obcych ludzi albo takich, z którymi nic mnie nie łączy.

Przykład: czekam na Warszawskich Targach Książki na autograf od Włodka Markowicza. Podchodzą do mnie ludzie w średnim wieku i pytają kim jest ten młody autor i czemu taka długa kolejka do niego. Zapytali jeszcze o czym jest książka, którą kupiłem. Bełkotałem jakbym dopiero co się nauczył wyrazy w zdania składać :)

Ja to już w ogóle jestem samotnikiem. Jeden przyjaciel od czasów gimnazjum, a reszta, to przelotne znajomości, które się urwały. Niektórych żałuję niesłychanie, bo nadal wspominam, a niektórych nie. Niestety jestem jedną z tych osób, które się przywiązują i niełatwo sobie radzą ze stratą. Dlatego też jestem zazwyczaj sam. Jasne, zdarzy się wypad ze znajomymi na piwo, ale nie co chwila, raz na jakiś czas. Wybacz i wykropkuj jeśli nie mogę używać wulgaryzmów tutaj, ale ludzie zazwyczaj mnie wkurwiają. Swoją drogą, wymagasz coś, co dla mnie jest naturalne, bo ja zazwyczaj słucham problemów ludzi i staram się im pomóc. Kolejna wada, rzadko kiedy potrafię odmówić pomocy albo powiedzieć komuś by…spierdalał. A wiele razy na to zasługują. Bo ja komuś pomogę, a potem ten ktoś ma mnie w dupie… A bycie samemu, to jakby nie patrzeć wolność. Chciałbym kupić sobie motor i jeździć po świecie. Bycie odludkiem to mój styl bycia i jakiś mi pasuje :D

Z przekleństwami się nie ograniczaj, mi nie przeszkadzają/

O widzisz, ja niestety trafiam na takich ludzi co „jasne, wyżalę Ci się, doradź mi”, a jak ja się chcę z czymś podzielić, bo mam jakiś problem, to coś Ty. „ok” „aha” „spoko” to wszystko co dostaje. Słabe to :( Ale może faktycznie mam pecha?

Naprawdę miły z Ciebie człowiek w takim razie. Tylko szkoda, że też masz pecha do ludzi i nie trafiasz na takich, którzy potrafią tę pomoc docenić i nie próbują potem przeginać, bo wiem jak to jest, jak się chce odmówić, ale przecież nie wypada… I potem to się różnie kończy.

Teraz wiesz, prawie-mąż, dzieci, to ja już nie wiem co to samotność ani cisza czy spokój. Nie narzekam, ale czasem mi się tęskni za taką kompletną niezależnością, za tym, że się nie jest odpowiedzialnym za kogoś więcej niż tylko siebie.

Motor brzmi świetnie! ♥ Podróżowanie jest naprawdę świetne.

Tzn. wiesz, nie klnę jak szewc, jednak używam ich do podkreślenia emocji moich zdań.

A nie sądzisz, że to nie pech, tylko ludzie wychowani na zasadzie „byle brać”? Takie wampiry energetyczne, czy jak to się nazywa? W sumie nie lubię tego określenia, zalatuje mi emo-style :/

Czy miły? Powiem tak. Jak każdy człowiek, mam dwie twarze. Jedną, którą pokazuję bliskim, tę prawdziwą, która nigdy nie odmówi pomocy i zawsze pogada, czy pomoże nawet w nocy. I drugą, dla obcych, czyli cyniczny, pyskaty, chamski i lubujący się w chamskich docinkach i żartach wszelkiego typu.

To ja mam inaczej, czasami, no dobra, często dość mam dosyć samotności i zastanawiam się jakby to było mieć rodzinę. A potem dochodzę do wniosku, że to nie dla mnie i dalej piję herbatę :D

Motor naprawdę chciałbym mieć, a mieszkać mogę w każdym miejscu na tej planecie, a najlepiej gdzie jest pełno śniegu i lodu :D

Czyli normalnie, nie nałogowo, ale tam gdzie mają jakikolwiek sens.

No tak, ale pech na takich trafiać. Z drugiej strony – przynajmniej szybko się człowiek przekonuje, że nie warto kontynuować znajomości, bo to bardzo jednostronna znajomość.

Brzmią świetnie, obie. Wiele razy słyszałam, że jestem chamska. Yay. Generalnie najbardziej odsłaniam się przy dosłownie kilku znajomych, nawet przed rodziną trochę gram, bo muszę być miła i pomocna i ojejku, kocham wszystkich i tak, strasznie tęskniłam. Jestem złym człowiekiem :P i chyba pierwsze wrażenie robię lepsze niż później się okazuje.

Jak to się zmieni to już nie ma odwrotu :D bo potem nawet jak się jest samemu przez 24 godziny to bardzo szybko zaczyna się tęsknić :/ szczególnie w naszym przypadku jak w czwórkę spędzamy 24/7.

Śnieg i lód? To przecież Kanada woła :P
To jest dobre, móc mieszkać gdzie się tylko chce. Dobrze też mieć pracę, która na to pozwala. Ja nadal szukam swojego miejsca na ziemi – lada miesiąc UK, za kilka lat Kanada. A potem się zobaczy ;) To jest cudne w czasach, w których żyjemy.

Niestety, ludzie coraz gorsi a i czasy też nie za specjalne…

Ja lubię być chamski, nie ukrywam. Nie ma nic lepszego gdy mówisz o czymś otwarcie, bez skrępowania, całą prawdę osobie, która liczy na to, że powiesz coś miłego. Ja tam wolę się za bardzo nie odsłaniać, jestem zdania, że im mniej ludzie o mnie wiedzą, tym mniej mogą przeciwko mnie w razie czego wykorzystać, a i ja później lepiej śpię.

Oj wiem, że nie ma odwrotu, tzn. jest ale potem cierpi na tym dziecko :D

Kanada, Norwegia, Finlandia, Islandia, Szkocja, Szwecja, Rosja, fajnie tam by się mieszkało takiemu jak ja, uwielbiającemu zimę :D

Co do czasów w których żyjemy…Tak, mamy wolność ale niestety naszej wolności zagrażają ci, którzy sami mają umysły zniewolone przez idee, poglądy, religie…

Kwestia wychowania i ogólnie trendów w społeczeństwie. Rodzice wychowują dzieci jak pępki świata i potem tak wychodzi, że stworzenie nie ma w ogóle empatii, a jeszcze najlepiej jak publicznie udaje bycie uczuciowym i troskliwym, ale jak chcesz pogadać. to się nie da, bo nie słucha :/

Chamskość jest dobra, naprawdę. Szczerze tak łatwiej poznać tych sensownych ludzi, jak zaczniesz z grubej rury. Dwie twarze są sensowne, o ile nie są skrajnie różne, bo dwulicowości nienawidzę, obrabiania dupy z jednej strony, a z drugiej „omg, jak super”. Brr.

wersja hardcore, lepiej się nie przekonywać. Własne dzieci są całkiem fajne. Lepsze od dzieci znajomych :P

Norwegię i Finlandię bym pozwiedzała terenówką kiedyś. Koło Szkocji będę mieszkać, zapraszam na kawę jak będziesz jechał motorem :P na Rosję bym popatrzyła przy Uralu, bo tam tyle fajnych książek i filmów!

Ciemność w poglądach była zawsze, tylko tyle tego nie wypełzało na światło dzienne, tylko wszyscy byli zamknięci w okolicznych społecznościach i tyle się tego nie widziało. Teraz głośno krzyczą więc się rzucają w oczy.

Obecne trendy raczej nie są family friendly…Ale dobra, nie narzekam, bo jeszcze nie ten wiek :D

Wiem, że jest dobra, zresztą, ktoś mi kiedyś powiedział, że by być chamskim i uszczypliwym, to trzeba mieć trochę inteligencji. Dr. House jednak był geniuszem :D Co prawda ja takiego IQ nie mam ale zawsze coś :D

Ja od 7 lat się zawsze w soboty zajmuję na parę godzin chrześniakiem, więc jakieś tam pojęcie o dzieciakach mam :P

Jeśli można to zamiast kawy poproszę herbatę, bo kawy nie pijam :D
Co do Rosji, zawsze chciałem poznać ten kraj, Syberie zwłaszcza.

Za to religie niestety bardzo dają o sobie znać, a głupio jednak kończyć życie, bo ktoś wierzy w bogobojne zabijanie innych

Nie no, jak? Family Friendly są – uczą jak ładnie wchodzić w dupę i jak pięknie udawać, że Cię to tak bardzo interesuje i tak bardzo wszystkich uwielbiasz i zawsze się zgadzasz :D nie mów.

House jest boski. Ostatnio doczytałam że House-Wilson byli wzorowani na Holmes-Watson. Kurde, pasuje, prawda? Sherlock też nie ma oporów i jest szczery do bólu.

Już mówiłam, że z Ciebie dobry człowiek xD ja nigdy nie miałam ręki ani cierpliwości do dzieci, dopiero parę lat temu poznałam spoko malucha i potem już było dobrze jak przyszły moje własne potworki.

Herbat u nas zawsze pod dostatkiem :D Kawa była z rozpędu :P przepraszam.

Religia to jest zupełnie inny temat. Ja akurat jestem mikro fanką arabskiej kultury, a daleko mi do kochania naszego chrześcijaństwa, bo też tacy idealni nie jesteśmy. Do ekstremistów aktualnie nam daleko, ale siejemy też psychiczny terror pod tym kątem…

Właśnie udawać :D

Tylko Holmes jednak był gentlemanem, o Housie bym tego nie powiedział… :D

Nie znasz mnie na tyle by to stwierdzić :D Potworki :D Czy ja mam cierpliwość do dzieci,hmmm, zależy od nastroju, jestem dosyć wybuchowym człowiekiem…

Nie szkodzi, a na herbatę zawsze wpadnę :D

Powiem ci, że byłem Erazmusem i byłem w Turcji przez 4 miesiące. Nie powiem, że nie doznałem Islamu, bo bym skłamał. Lubię arabską-turecką kulturę, a zwłaszcza historię Krucjat i Bliskiego Wschodu (tomy Runcimana, biblia w tym temacie). O ile nie za bardzo lubię żadnej z religii, to każdą z nich szanuję.

Holmes gentlemanem? Były inne czasy, ale nie miał taktu ani wyczucia i był opryskliwy. Ale ubierał się lepiej :D
(jestem na świeżo z książką, to mnie nie przegadasz :P)

O kurde! Turcja, brzmi świetnie! Moje najbliższe zetknięcie to chłopak, który był właśnie muzułmaninem (zazwyczaj mówię Islamista, ale ludziom się źle kojarzy). Więc się nasłuchałam, swoje widziałam. I trochę mnie to fascynuje.

Ja uwielbiam buddyzm, ale to nie religia, tylko filozofia ♥ Chyba najbardziej mi pasuje ze wszystkich.

A to nie mam startu, Holmesa nie znam aż tak dobrze :D

Jak chcesz, to kiedyś możemy o tym pogadać, nadal sporo pamiętam z Turcji :D

Ja się nie przejmuję żadną religią, czy filozofią, tak jakoś mam, że wolę jednak technologie a co do religii, staram się być po prostu w porządku do innych ludzi. Z rzeczy takich nienamacalnych, to zawsze fascynował mnie okultyzm, egzorcyzmy i te sprawy.

A porozmawiałabym :D lubię dyskutować o różnych dziwnych rzeczach, które mnie bezpośrednio nie dotyczą.

Czyli nie kręci Cię rozwój duchowy xD ale duchy jak najbardziej. Cholera, wiesz, że widziałam dwa? I w ogóle w moim rodzinnym domu są duchy. Zawsze w to wierzyłam i mama też nie pomagała 'nie wierzyć’. Bo się nasłuchałam o tym jak moja mama z siostrą duchy przywoływała. I że niby wywołała.

A to służę rozmową :D

Nie, właśnie nie, w tej sferze czuję się wystarczająco „rozwinięty” :D Ok, może chciałbym wyczuć jakieś paranormalne zjawiska wokół mnie, albo coś jak John Constantine :D To też jest ciekawe, jak się mają duchy do ludzkich wierzeń, religii itp.

dużo lat Constantine był moim ulubionym filmem, chociaż demonów to raczej lepiej unikać. Ale takie anioły żyjące wśród ludzi? Cudowne.

Religii bym do tego nie mieszała, chyba w każdej kulturze znajdą się ludzie, którzy widzieli duchy, mają tylko inne nazwy. Nasza religia (z rozpędu tak nazywam Chrześcijaństwo) nie uznaje, w Islamie są te całe jiny. Gdzieś się jeszcze znajdą podróżujące dusze.

Ale wierzę! Bardzo wierzę.

Czy ja wiem, czy takie cudowne, Archanioł Gabriel w filmie okazał się być mendą :D

Ja bym religie mieszał jednak. Nie wykorzenisz tego, że człowiek musi wierzyć w coś. Zresztą, to ciekawe z punktu widzenia medycznego jak i psychologicznego ale to za długo by o tym gadać.

Nie tylko dusze podróżują, są ludzie tacy jak ja, którzy nadal nie mają swojego miejsca ani jakiegoś celu czy przeznaczenia :D

Nie, dziwna nie jesteś. Ja też jestem raczej odludkiem. Od lat stałe towarzystwo, mało kiedy pojawia się ktoś nowy, tak żeby został i był. Nie lubię grup, raczej jestem samotnikiem. ;)

Lepiej mieć stałe ale sprawdzone towarzystwo, niż 1000 znajomych z których 900 będzie się cieszyło, że coś ci się nie układa w życiu, a 100 będzie mieć to w dupie.

Tak bardzo prawda :<
bo liczy się jakość, a nie ilość! Lepiej mieć 2-3 zaufane osoby niż 30 takich, którym się jednak nie umie zaufać…

Niestety czasami bywa tak, że nie można mieć ani jednej zaufanej osoby. A to już smutne. Całe szczęście zwierzęta, np. psy nigdy nie oleją swoich przyjaciół.

Akurat fanką psów nigdy nie byłam i gdy są rzeczy, z którymi naprawdę nie mam z kim pogadać, to zakładam bloga i gadam do ściany, albo się znęcam nad pamiętnikiem :/

Robisz testy na inteligencję.
Albo piszesz, że potrzebujesz się wygadać komuś i czekasz na DMki.

To przychodzi chyba z czasem. Na początku ciężko to wyczuć. Ale z biegiem czasu, doświadczeniami – jesteśmy w stanie to określić. Chociaż…czasem błędnie.

Częściej wiemy kogo unikać, a komu dać szansę, ale co będzie później to nikt nie wie :( Jakby ludzie wiedzieli i mądrzeli to by tyle rozwodów nie było.

Och no coś Ty? Na koncerty? Tam nie trzeba rozmawiać, wystarczy skakać! To się chyba agorafobia nazywa?

Ale jest pełno ludzi dookoła, czasem trzeba rozmawiać :P No nie wiem, jakoś po prostu na starość nie mam ochoty na integracje :D