Notatniki – od czego zacząć?
Jaki notatnik dobry jest na początek? Na co warto zwrócić uwagę i co nam się może przydać? Wszystko oczywiście zależy od tego, do czego zamierzamy przeznaczyć nasz notatnik, bo zastosowań może być wiele.
Na początek
Nie należy przesadzać. Jeśli to nasz pierwszy droższy notatnik, to i tak nie planujemy na niego wydać nie-wiadomo-ile, bo może skończyć się „jak zwykle”, czyli wyląduje na dnie jakiegoś kartonu i przypomnimy sobie o nim za kilka długich lat.
Zwykłe zeszyty z ładnymi okładkami kupowałam na potęgę. Większość była w kratkę, miały tekturowe okładki (bo nie lubię brulionów) i choć rozkochał mnie w sobie rozmiar B5 to i tak najczęściej wybierałam te w standardowym formacie. 96- lub 60-kartkowe, tanie (ale jakie ładne!), z marginesami kilka centymetrów od krawędzi kartki, najczęściej lądowały w pudełkach lub na dnie szuflady w oczekiwaniu na znalezienie im celu. Najczęściej nie znajdywały go nigdy.
Ponad dwa lata temu kupiłam sobie „droższy” notatnik. Zapłaciłam za niego niecałe 30 złotych, ale i tak był to najdroższy zeszyt w mojej kolekcji. Peter Pauper Press, 160 pożółkłych kartek w linię i okładka w pin-upowym stylu. Widzieliście go już tutaj kilka razy. Zanim zaczęłam go używać minęło sporo czasu, choć cały czas czekał na biurku na idealne zastosowanie.
Jak się przekonać do zapisania pierwszej strony?
Metod jest co najmniej kilka, a każdy z Was jak się skupi znajdzie też swój „przełącznik”, który pozwoli wreszcie naruszyć idealnie czystą konstrukcję.
- Nabazgraj na pierwszej stronie. Weź długopis, nakreśl kilka kółek i krzywych linii, dopisz może swoje inicjały lub imię? Domaluj kwiatka i słoneczko lub po prostu bazgraj, stawiając linie obok siebie lub tworząc okręgi. Jeśli jest już wystarczająco brzydko możesz przejść do kolejnej strony.
Zeszyt stracił trochę na wartości w Twoich oczach, z drugiej strony, skoro już jest zniszczony, to nic co zapiszesz w jego środku, nie sprawi, że będzie jeszcze gorzej. A to przecież za drogi notatnik, żeby po prostu go wyrzucić. - Zacznij od kalendarza. To mój sposób. Kupiłam sobie wreszcie kalendarz, za ponad pięćdziesiąt złotych, tygodniowy z miejscem na notatki, genialny. Dobry o tyle, że przecież dany tydzień zdarza się tylko raz, więc jeśli nie zapiszę go teraz, to kiedy? Rok później? To przecież bez sensu. I tak się zmarnuje, więc już lepiej coś w nim napisać.
- Kup zeszyt i od razu wymyśl mu zastosowanie. Jeśli powiem sobie od razu: kupuję notatnik na pamiętnik, to jest spora szansa, że faktycznie od razu się do tego zabiorę. Gorzej, jeśli kupię tak jeden notatnik, potem drugi i trzeci, a w zasadzie, to pamiętnik piszę w jeszcze innym, gdzie do końca jeszcze daleko. Wtedy robi się problem. Jest jednak spora szansa na sukces, o ile będziemy mogli zacząć go zapisywać od razu po przyjściu ze sklepu.
Zeszyt na co dzień
Czyli po prostu notatnik, który trzymamy obok klawiatury lub nosimy ze sobą w plecaku pomiędzy szkolnymi zeszytami. Do codziennych zapisków krótkich nieposkładanych myśli.
Moja rekomendacja?
Coś poręcznego, rozmiar A5, może nawet A6? Taki, żeby mógł wtopić się między książki w plecaku czy szkolne zeszyty. Kartonowa okładka, sztywna, ale nie twarda. Najlepiej gładki lub w kropki, ewentualnie w kratkę, dla większej swobody umieszczania tekstu niż dają nam zwykłe linie.
Kołozeszyt? Dlaczego nie! Swoboda wyrywania kartek to spory plus i chociaż żadna z topowych firm notatników premium nie robi takich notatników, to i tak jest w czym wybierać, tak, żeby nie narzekać na jakość.
Osobiście kręcę się wokół tych piękności.
Są to notatniki stworzone przez firmę Deernot, w tym przypadku na okładkach mamy do wyboru zdjęcia zrobione przez Tomasza Szykulskiego, który pewnie przewinął się już Wam przez Twittera nie raz.
80 białych stron A5 w kropki w zeszycie na spirali sprawdzi się idealnie do codziennych zastosowań.
Tylko jak tu wybrać okładkę?
Notatniki do zabierania ze sobą
Muszą być poręczne, to przede wszystkim. Dobrze, jeśli zmieszczą się wszędzie – do kieszeni w kurtce czy spodniach, a nawet w najmniejszej torebce. Klasyczny „kieszonkowy” format A6 lub ekstremalne A7, na którego miejsce znajdzie się nawet w najmniejszej damskiej torebce, to najlepsze rozmiary dla zeszytów, które chcemy mieć zawsze przy sobie.
Leuchtturm1917 – notatnik mini (reflink)
7 na 11 centymetrów, twarda okładka i prawie 170 stron w linię lub gładkich. Będzie przede wszystkim kolorowy i trwały, w przeciwieństwie do notatników, które przedstawię później.
Field notes i konkurencja
Główna linia Field Notes to notatniki o około 60-stronach, często gładkich, w tekturowej okładce i formacie A6. Celem takich notatników jest oczyszczenie naszej głowy – mamy go zawsze przy sobie i zapisujemy w nim to, co przejdzie nam przez myśl, by tego za chwilę nie zgubić. Będzie to idealny „namiot” dla pomysłów. Nie dom, bo to zbyt nietrwałe.
Kieszonkowy notatnik o sześćdziesięciu stronach przeżywa miesiąc, może dwa. Noszony w tylnej kieszeni spodni szybko traci sztywność, a okładka zaczyna się przecierać na załamaniach. Ale to tylko dodaje im charakteru, bo zawarte w nim myśli przepisujemy w domu zazwyczaj w inne miejsce. Sam fakt sprzedaży w wielopakach sugeruje, że nie zdążymy przywiązać się do konkretnego notatnika.
Poza Field Notes warto zwrócić uwagę na takie marki jak Word czy Rite in the Rain (na których można pisać ołówkiem nawet podczas deszczu, gdyż papier nie namaka). W Polsce niestety nie znalazłam dobrego dostawcy zeszytów tego typu i zaopatruję się w brytyjskim sklepie Pocket Notebooks, skupionym tylko na notatnikach w rozmiarze A6.
Notatniki do zadań specjalnych
Pamiętnik czy szkic powieści to poważniejsza sprawa. Zeszyt powinien być jednocześnie poręczny i zawierać dużo stron, by zmieścić jak najwięcej treści. O ile przy pamiętnikach to jeszcze aż tak bardzo nie przeszkadza, o tyle powieść rozniesiona po kilku zeszytach nie jest szczególnie przyjemna (szczególnie, że jeśli zeszytów jest kilka to łatwiej któryś zgubić).
Zakochana jestem w Leuchtturmach, format A5 w wersji w linie (reflink) – dla mnie bajka. W czasach szkolnych bardzo przeszkadzała mi wysoka linia i zawsze wolałam pisać w zeszytach w kratkę, ale w przypadku notatników z wyższej półki odległość między liniami jest jak przy typowej kratce – świetna sprawa. 249 to naprawdę sporo treści, a numerowane strony i spis treści na pewno umilą paru osobom korzystanie z takiego notesu.
Druga moja miłość to Castelli (i znowu reflink), mam jeden notatnik, z serii Ivory i jest naprawdę dobry. Rozmiarem taki sam jak Moleskine (czyli przy A5 jest to półtora centymetra mniej na szerokość), z lepszym papierem i szeroką gamą kolorów i faktur okładek do wyboru. Na dniach położę ręce na ich nowym notatniku, z serii Black & Gold. Zastosowanie już mam.
Moleskine’ów w rozmiarze XL używam do pisania listów. Wszystko co szersze niż A5 jest mi aktualnie niewygodne – za dużo słów wchodzi na linię i tekst nie wygląda tak imponująco jak powinien. Przy listach chociaż wiem, że coś mam do powiedzenia, więc jeszcze ma to sens. Z ich oferty do rozważenia jest klasyczny notatnik, wreszcie dostępny w innym kolorze okładki niż czarny.
Peter Pauper Press sprawdza się świetnie, jest dobry na początek, bo znacznie tańszy, a okładki trochę bardziej interesujące niż jednolity kolor jak w przypadku większości z powyższych.
O co chodzi z papierem?
Jeśli zajrzycie na jakąś stronę, gdzie ludzie opisują notatniki, papier jest kluczowym punktem. Ja też o nim wspominam, bo to naprawdę ważne. W zwykłym zeszycie jakość jest sprawą drugorzędną, bo ładna ma być okładka. Kto by się przejmował przebijaniem atramentu w notesie, który będzie wypełniony jedynie szkolnymi równaniami napisanymi pierwszym lepszym długopisem z okolicznego kiosku?
Przychodzi jednak taki moment, kiedy papier zaczyna mieć znaczenie, szczególnie jeśli marzy nam się wieczne pióro. Bo może się okazać, że nagle po drugiej stronie zauważymy kilka plamek, których być nie powinno.
„Ghosting” czyli sam fakt, że jesteśmy w stanie odczytać tekst znajdujący się z drugiej strony kartki, nie jest jeszcze niczym złym i dyskwalifikującym aktualnie testowany zestaw notatnik plus pióro. Problem zaczyna się, gdy atrament przebije.
W Leuchtturmach z przebijaniem spotkać się można dopiero w sytuacji, gdy kapniemy kropelkę atramentu a później jeszcze ze dwa razy przejedziemy po niej stalówką. W normalnych warunkach jednak się to nie zdarzy, bo sama kropla jeszcze nie przebije, chociaż będzie ją dość wyraźnie widać.
Moleskine’y, choć promowane hasłem, że atrament na nich wytrzyma sto lat, wcale nie wypadają tu dobrze, bo przebijanie zdarza się o wiele częściej, a w dodatku tusz trochę dłużej schnie.
Wiadomo jednak, że każdego wariantu się nie przetestuje, bo piór, atramentów i przeróżnych długopisów jest za dużo, warto więc poszukać sobie informacji na temat konkretnego zestawu, ale jeśli nie znajdziemy naszego własnego, to nic nie zaszkodzi samemu spróbować! W najgorszym wypadku trzeba będzie pisać długopisem, a długopisy przecież też są fajne. I ładne.
Osobiście próbowałam bawić się w pióra, mam ich kilka, ale nic z wyższej półki – za najdroższe zapłaciłam niecałe 100 złotych, a najnowszy egzemplarz kosztował mnie 20. Mnie to wystarcza, bo w większości przypadków i tak korzystam z ukochanych długopisów. Po prostu fajnie jest pisać atramentem i móc wybierać spośród setek kolorów tuszu.
Odkryłem parę lat temu notesy i zeszyty muji (nie będę linkował, łatwo znaleźć w sieci). Ale z reguły nie nadają się do tuszu/atramentu, co do pędzelka świetnie by mi się przydało. Do tego w tiger znalazłem notatniki z papieru bambusowego. Polecam.
Swoją drogą kupiłem kupę makulatury, żeby znaleźć to „coś” dla siebie ;]
Znajomy ostatnio długopisy z tego Muji kupował, chwalił sobie ;) sprawdzam właśnie, ale to nie dla mnie – ja zdecydowanie preferuję takie minimum 90 kartek, zazwyczaj w kierunku 200. Nie lubię się rozdrabniać, bo potem łatwo coś zgubić :D
Papier Bambusowy? Nie sprawdzałam jeszcze :D Ale szybkie googlanie pokazało mi tylko notatniki z okładką bambusową – ciekawe.
Ja w sumie miałam szczęście ;) poza podróbkami Moleskine’ów z Empika to wszystkie inne miałam dość trafione, a pierwszy „premium” czyli ten Peter Pauper to naprawdę świetny zakup. Aktualnie tylko XL Moleskine w miękkiej oprawie mi się marnuje, ale może kiedyś wreszcie znajdę mu zastosowanie.
I tu się okazało, że notatnikowcem nie jestem. Posiadam tylko jeden kołonotatnik, kupiony w Matrasie w promocji. Zapisywany byle jak, byle czym i byle gdzie.
Głównie wypełniają do luźne zdania, które akurat wpadły mi do głowy, notatki ze spotkań z inwestorami itd… A całą resztę zapisuję od razu na tablecie w dokumentach google :)
Też od takich zaczynałam, A4 lub B5, z Empika :P ładna okładka?
Najważniejsze, że masz czym go wypełnić, to już coś! A jak jesteś przyzwyczajona już do zapisywania w Docsach, to wiadomo, że tyle pięknych notatników nie przerobisz :D
Okładka ciekawa, taka eko z fioletową ważką :)
Właśnie przez tę ważkę go kupiłam ;)
Ooo! Ważka brzmi super!
O, taki:
https://www.instagram.com/p/9ekPO-OCEO/?taken-by=maratimeblog
Disqus jest boski z zaciąganiem zdjęć!
Świetny!
Ech te moleskiny. Dokładnie jak piszesz. Są fajne, ale niekoniecznie chcą współpracować z piórami. A tak się przyzwyczaiłem do piór, że napisanie kilku zdań długopisem powoduje u mnie ból ręki. Tu Leuchtturmy sprawują się lepiej.
No to faktycznie, nigdy nie słyszałam, żeby kogoś ręka bolała przy próbie przestawienia :D ale kiedyś musi być ten pierwszy raz.
A Lanybooki/Castelli jak Ci wypadały w zestawieniu? Bo u mnie się bardzo dobrze sprawują – porównywalnie do Leuchtturma. I atrament schnie super szybko.
Lanybooka miałem tylko jakiś kalendarz reklamowy całkiem fajnie się pisało, chociaż karty wydawały mi się zbyt grube. Leuchtturm jakoś wyszedł lepiej. Inna sprawa, że to już jest stricte notes i to w kropki. Moleskina jest jeszcze fajniejszy, przynajmniej w dotyku, ale… właśnie to przebijanie. Może kwestia popróbowania innych atramentów? Na razie używam czarnego watermana, ale wczoraj zakupiłem klasyczny niebieski (wahsable blue) Hero – wypróbuję jak tylko mi się skończy w piórze.
Wiesz, głosy o Moleskinie i piórach słychać globalnie i jest gorzej niż z Leuchtturmem. A cena tego ich w kropki jest przesadnie duża, jak za mniej kartek i mniejszy format :D Już bym wolała B5 w cienkiej oprawie – bo Moleskine nie miał w twardej w kropki – chyba, że się coś zmieniło?
Mi dziś przyszedł nowy Castelli i powiem Ci, że dawno nie widziałam tak pięknego notatnika.
Piękne są, uwielbiam ładnie oprawione notesy, ale nigdy nie mam wystarczająco dużo motywacji, żeby coś w nich tworzyć… Ale zawsze z miłą chęcią sobie oglądam ;)
Jaki elaborat na temat zeszytu! :-D
Ja bardzo lubię sklep papierniczy- od dziecka jest to mój ulubiony sklep i mogę w nim buszować godzinami, wdychać ten cudowny zapach i MUSZĘ coś kupić! Choćby cienkopis lub kolejny ołówek dla męża (on z kolei uwielbia kolekcjonować ołówki) . Zeszyty uwielbiam i żal mi serce ściska, że…..nie mam co w nich pisać. Ale mam masę niezużytych zeszytów, więc kolejne jakoś naturalnie przeobrażają się w Zeszyty Pomysłów; bo ja mam strasznie dużo pomysłów na np.kolejne posty -tak wiele, że potrzebuję do tego zeszytu, w których spisuję wszelakie idee.
Oglądając jakiś film – a jestem kinomaniakiem- również mam przy sobie zeszyt- jeśli byłoby coś godnego uwagi, nie chcę tego przeoczyć lub zapomnieć. W ten sposób zapisałam różne „złote myśli”, cytaty z filmów albo ciekawostki podczas oglądania TV! Np. już wiem, że uwielbiam piosenki /melodie Petera Greena „Slabo Day” i „A fool no more” , że syrop z agawy jest naturalną substancją słodzącą i mam go kupić (kupiłam :) ), i że muszę pewnego dnia odwiedzić zarówno Wolę Krogulecką w Beskidzie Sądeckim, jak i Ermioni w Grecji :)
No ba!
Kredki, długopisy i zeszyty mogłabym kupować na tony :D o tak! Największy problem to później znaleźć dla nich zastosowanie i to takie, przy którym człowiek nie będzie się wahał przed postawieniem pierwszej literki :D Ja na razie mam dwie strony w notatniku przeznaczone na pomysły na wpisy i nawet nie jestem w połowie, więc chyba to jeszcze nie ten poziom – zazwyczaj zapisuję to na szybko w telefonie albo od razu w szkicach na blogu.
Świetny pomysł :D muszę chyba sobie położyć jeden notatnik obok telewizora, bo czasem trafiam na dobre cytaty i momentalnie je zapominam.
Aaaaa :D okej, kumam. Czy retro to wątpię, bo to po prostu klasyczny skórzany notatnik. Sporo polskich producentów takie robi, ale ceny są chore :P
Ach, no okej, wszystko jasne.
Aha, zatem to nie retro, dzięki za poprawkę :P Ceny większości rzeczy w Polsce są chore :/
Swoją drogą, mam pytanie. Przerabiałaś już tyle notatników, jak oceniasz ich wytrzymałość? Wolisz łączenia klejowe, czy szyte?
Tak i nie ;P „rękodzieło” ma chore ceny, ale np. z notatników o których mówię, to mamy jedne z najniższych cen na świecie. Leuchtturm A5 u nas kosztuje 47 zł, w USA 18$, w UK 12 funtów (!) i 13-14 euro w reszcie świata. Więc wiesz, nie będę narzekać na to akurat.
Zdecydowanie szyte. Jeśli chodzi o testy wytrzymałościowe to tu chyba widać na głównym zdjęciu: http://yzoja.pl/odgrzebywanie-staroci/
ten notatnik przeszedł ze mną wszystko, gdyby nie był szyty to pewnie by nie był w jednym kawałku :D
Krzysiek ma Moleskine’a, chyba ma z 7 lat, okładka się porozdzierała, ale środek nadal zwarty, też szyty :D
Co do wytrzymałości – tak ze 3-4 lata ciągłego noszenia i używania to spokojnie myślę, że taki drogi wytrzyma bez skazy. To co tam masz, to zwykły Danmark czy coś takiego, 160-kartek, więc dodatkowo narażony na niebezpieczeństwa, ale teraz ma już dziesięć lat, więc można wybaczyć ;) Wytrzymałość jest dla mnie całkiem ważna, chociaż wiadomo, wcześniej się tego nie sprawdzi. Zostaje się przywiązać do marki :D ale też ani Leuchtturma ani Castelli nie używałam ekstremalnie przez więcej niż rok, więc wszystko przede mną.
Co do cen to fakt. Chociaż jak miałem praktyki w drukarni, to wystarczająco się napatrzyłem na notatniki :P
Pytam, bo czasami i szyte są do dupy i się strony siepią :/
Jakby mnie kiedyś korciło by kupić notatnik, a pewnie zajedzie taka potrzeba, zgłoszę się do Ciebie o poradę :P
Koniecznie :D
Klejonych mam w zasadzie bardzo mało, jak tak myślę, więcej szytych i klejonych niż samych klejonych :D
Zazdr :P
Świetny tekst. Sama wiesz, uwielbiam notatniki, jednak jako że piszę piórami, dla mnie papier jednak stoi na pierwszym miejscu, potem cała reszta.
I nie mam oporów przed kreśleniem po zeszycie – najczęsciej właśnie testuję papier, gdzieś pośrodku (przy okazji sprawdzam, czy notatnik ładnie rozkłada się na płasko, czy też trzeba przytrzymywać łokciem) otwieram i piszę kilkoma piórami i atramentami.
A to fakt, pisanie piórem trochę ogranicza wybór, z drugiej strony, może bardziej zachęca do szukania i sprawdzania tych mniej znanych firm?
To już jest w ogóle wysoki poziom przyzwyczajenia do zaczynania zeszytów, ja dalej „skromnie”, na ostatniej kartce. Rozkładanie na płasko też jest całkiem ważne, racja, zapomniałam wspomnieć.
Miałam manię kupowania notatników/kalendarzy, których nie używałam i lądowały właśnie na dnie szafy. Teraz już trochę mniej, ale obok ładnego notatnika ciężko przejść mi obojętnie :D.
A wykorzystujesz je jakoś? Czy na razie tylko zbierasz? :D
Dobrze Cię rozumiem!
Bardziej zbieram niż wykorzystuje. Ale ostatnio zaczęłam z nich korzystać :)
No to całkiem dobrze, jeśli wykorzystujesz :D
Moje notesy, a właściwie „notesy” to stare zeszyty albo te „nadprogramowo” kupione. Co do kalendarza… Nauczyłam się go prowadzić w liceum. Najpierw były te z Oxfordu od września do lipca – miałam książkowy w okładce i w formie kołozeszytu z twardą okładką. Trzeci kalendarz kupiłam w grudniu, całoroczny (nie pytaj jak przejechałam w klasie trzeciej od września do stycznia bez kalendarza). Nie lubię wydawać na rzeczy, których nie jestem pewna i nawet jeśli nauczyłam się korzystać z papierowego kalendarza to wolę jego tanią wersję, bo wiem, że jak mi się zaleje, brat się dorwie czy zgubię (jestem zdolna do gubienia rzeczy) to nie jest to wielka szkoda (poza różnymi datami). Czy kiedyś kupię porządny notes? Chyba wtedy, jak wypiszę zeszyty, a idzie mi słabo.
O kurczę, tyle lat z kalendarzem! Ja swoją pierwszą udaną próbę miałam z byle jakim kalendarzem w ciąży, bo wreszcie miałam co notować, ale tak poza tym, to generalnie cholera, nie czułam potrzeby posiadania. Nawet teraz mam kalendarz, ale w zasadzie trochę go nie używam i smutno mi z tego powodu, ale na przyszły rok już mam pomysł jak to zrobić mądrze, więc będzie lepiej.
Wiadomo, że nie ma sensu kupować droższego notatnika (taki Peter Pauper kosztuje ok. 25 zł), jeśli nie czuje się potrzeby. Na najprostsze notatki dobry jest każdy zeszyt ;)
Z zalewaniem masz rację, tańszego mniej szkoda, ale też ja się ze swoim nie obchodzę jak z jajkiem, ma plamy, a na razie wszelkie rozlania przyjął na okładkę, uff.
To bardziej w kontekście brata, jednak dopóki nie mam matury w ręku to mi pięciopak zeszytów z Tesco za piątaka wystarcza.
Przynajmniej się człowiek nie krępuje w takich pisać ;)
ja się zaczęłam bawić w droższe dopiero jak już nie kupowałam zeszytów do szkoły. Wcześniej mi wystarczały jakiekolwiek, byle w kratkę i najlepiej bez marginesów :D
Mnie marginesy uratowały, jak historyk przypomniał sobie, że zapomniał o sporach terytorialnych z ZSRR oraz o Zaolziu, a nie chciałam ładować tego do przewrotu majowego. No i na matmie wszelkie rysunki nie będące bryłami lądowały na marginesie :D
W szkolnych zeszytach marginesy są super! Jedyny powód dla którego czasem lubię przejrzeć właśnie zeszyty do matmy :D rysunki, cytaty, hulaj dusza!
A jak piszę, w sensie tekst ciągły, to jakoś wolę jak nie ma marginesów :D
Mnie marginesy nie przeszkadzają, jakoś się przyzwyczaiłam do nich. Zresztą pierwsze notesy są po to, aby się w nie nauczyć 😹
Wiesz, zawsze o to chodzi, żeby potestować i znaleźć wersję dla siebie idealną :D Ja teraz będę sprawdzać linię kropkowaną i marginesy z każdej strony, ale na zasadzie, że linia jest odsunięta od krawędzi, ciekawe jak to będzie wyglądać, bo zazwyczaj strasznie mi przeszkadza, jak właśnie kratki czy linie nie są na całą szerokość… no ale! Trzeba próbować nowych rzeczy.
Masz rację, spróbuję pobawić się w notes w zeszycie :D
Heh, jak czytałem o tym papierze, to od razu przypomniały mi się lekcje z mojego technikum poligraficznego, gramatura papieru :D
Co do notatników, to ja najbardziej sobie cenie prostotę, styl retro i brak ozdóbek :P
Ale cokolwiek bym nie wolał, to wszystko na nic. Mam dysgrafię, zatem cokolwiek nie napiszę odręcznym pismem, wygląda jak wykres EKG albo hieroglify egipskie.
Notatniki w stylu retro bez ozdóbek? Pokażesz przykład jakiś?
Nie da się z tym nic zrobić? :(