Zagubiona gdzieś muzyka
Były takie czasy, gdy dzień bez muzyki nie miał prawa bytu. Towarzyszyła mi ona w autobusie, na zajęciach, na większości przerw, w drodze do domu, przy nauce i przy pracy.
Teraz z powyższej listy została tylko praca, pojawił się za to Krzysiek na biurku obok i mały… więc chcąc-nie-chcąc muzyka musiała zniknąć, odejść gdzieś na drugi plan, w szczególności 3oh!3 i InnerPartySystem, jako najgłośniejsze z całej mojej prywatnej muzycznej czołówki.
Gdzieś to nadal we mnie siedzi, chęć posłuchania czegoś „mojego”, a nie wspólnych ulubieńców, czyli Foo Fighters, Incubusa czy ścieżki dźwiękowej z Trona. Jest tego więcej oczywiście, ale tym razem nie o to chodzi, żebym wypisała tutaj całą listę muzyki, która pokrywa mi się z Krzyśka upodobaniami.
Są piosenki dla mnie magiczne, pełne wspomnień i emocji, które praktycznie nic innego nie potrafi przywołać. Dopiero słuchając The way we move dokładnie potrafię sobie przypomnieć tę ekstazę związaną z pobytem w Berlinie. Zamykam oczy i widzę siebie tam. Zazwyczaj gdzieś w międzyczasie oczy zaczynają mi się szklić, bo to było i nie wróci w inny sposób jak tylko w mojej głowie…
Wciąż zdarzają mi się miłości na tym tle, choćby Anberlin czy Mumford ans Sons, to jednak wciąż tak bardzo temu daleko do stanu mojej głowy przy dźwiękach IPSu… I smuci mnie po prostu, że nic nowego już nie wydadzą. Nic jednak z tym zrobić nie mogę…
Do sedna jednak…
Zostałam dziś sama w domu na dłużej, tylko z Amonem, bez wyrzutów sumienia mogę więc słuchać Innerpartysystem i różnych pojedynczych piosenek, które mocno odbiegają od gustu Krzyśka i jego granicy tolerancji (Bóg Lansu). Miałam więc też trochę czasu by potęsknić za muzyką…