Nie wiem, czy faktycznie to nasz szósty dom. Pewnie nie, pewnie ósmy, mój już nasty. Drugi w Irlandii, to na pewno. Mam nowe biurko. Mam biblioteczkę pełną filmów, książek i gier, i szafkę pod telewizor, gdzie mieszczą się prawie wszystkie konsole. Nie mam telewizora, ale przy 24-calowych monitorach to nie jest aż tak wielki problem.
Ach. Więc to było tak, że Legimi na Facebooka wrzuciło posta, o książce, której akcja rozgrywa się na Inishmore. Więcej nie potrzebowałam czytać, bo jakiś dziwny patriotyzm lokalny już mi kazał po nią sięgnąć, bo Inishmore to wyspa, którą widzę z mojej zatoki, tej, do której zazwyczaj chodzę na spacery.
Nie codziennie, ale coraz częściej, zaraz przed zachodem słońca wkładam trampki, moją fioletową kurtkę, do kieszeni wkładam telefon i wychodzę z domu. Lada dzień do całego zestawu dojdą jeszcze słuchawki z ukochaną muzyką w środku, ale na ten moment towarzyszy mi po prostu cisza. Szum oceanu, czasem świergot ptaków.
No właśnie, bo Wy w sumie niewiele wiecie nadal, jak to się wszystko stało, że tak nagle tam, teraz tu.