Jak większość moich znajomych z Twittera pewnie wie, w czwartek byłam w Warszawie na koncercie Glass Animals, zespołu, który doczekał się nawet własnego wpisu tutaj w ramach nove love (czyli cyklu, który cały czas mam w planach). Glass Animals to brytyjski zespół, chociaż żyłam w przeświadczeniu, że są jednak z USA.
Jakiś czas temu Deezer wprowadził opcję Deezer Flow, która od razu skojarzyła mi się z radiem na Groovesharku (tak, nadal korzystam i lubię ten serwis – to jedyne miejsce, gdzie mam porobione jakieś porządne playlisty).
Taka miłość nie zdarza się codziennie. Mnie osobiście nie zdarzyła się przez trzy albo i cztery lata. Ciarki na plecach, ciągłe pragnienie „więcej” i to dziwne uczucie w głowie. Ostatnie takie czary to nie wiem czy nie był Passion Pit. Anberlin był zauroczeniem – nie czułam tego co czuję teraz.
To uczucie gdy pisze do Ciebie na Facebooku członek ukochanego zespołu… Genialne.
Ten wpis ukazał się na moim blogu 13 maja 2011 roku. Dodaję go tu by nigdy nie zginął. __O tak, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bez najmniejszych wątpliwości. Tak szczęśliwa ja jeszcze nigdy nie byłam, bo nic nie może się równać z tym, co spotkało mnie w Berlinie.
Były takie czasy, gdy dzień bez muzyki nie miał prawa bytu. Towarzyszyła mi ona w autobusie, na zajęciach, na większości przerw, w drodze do domu, przy nauce i przy pracy.