Przyznaję (ze wstydem), że czasem zdarza mi się zapominać, jak dobre są moje ukochane zespoły. Nie ma ich wiele, ale działają zawsze, niezmiennie, od kilku czy nawet kilkunastu lat. Doceniam je „w teorii” przez większość czasu, choć jeden notorycznie pomijam, po to, by później ze słuchawkami na uszach znów się zachwycać każdym kolejnym utworem.
Dziś Wczoraj prawie umarła mi mysz. Nie żywa, ta czarno-czerwona, na plecionym kabelku. I tak bolało.
Szok, niedowierzanie, dodaję wpis w kategorii miniblog, żeby Wam powiedzieć, że nadchodzą zmiany. Jak zwykle – przyzwyczailiście się? Za chwilę zacznę ogłaszać, że nic się nie zmienia, bo to się w sumie rzadziej zdarza. Do rzeczy jednak.
Powiem Wam szczerze, że jakoś mi z ludźmi nie po drodze. Mam swoje grono znajomych, czasem ktoś nowy się przybłąka i zostanie na dłużej, czasem zniknie równie szybko jak się pojawił, z różnych powodów. A grupy? Brr.
To było w sumie już dawno temu. 6 lat to przecież ćwierć czasu, jaki spędziłam na tym świecie.
To jeden z takich dni, kiedy wiem, że wypadałoby coś napisać, ale nic kompletnie nie przychodzi do głowy.