Jeśli chodzi o moje życie ostatnio, to nawet nie mam czasu pomyśleć o tym „co u mnie”. Pracuję, dużo. Możliwe nawet, że trochę za dużo, skoro dziś dopiero wtorek, a ja się obudziłam z bólem głowy (po przepracowanym całym weekendzie i intensywnym poniedziałku).
O tym, że kocham notatniki, dobrze już wiecie. Czasem jednak spotykam się z pytaniami, po co mi ich aż tyle i czemu dalej potrzebuję kolejnych. Więc sprawdźmy, ile tych notatników zalega mi w szafce i do czego one służą.
Opowiem Wam dziś historię, o granicach, o ludziach i podtekstach. Znajdzie się też miejsce na kilka słów o relacjach i irracjonalnym zachowaniu.
To już grudzień! Miesiąc spotkań rodzinnych, kojarzący się ze śniegiem, kocem, dobrą książką i kubkiem herbaty lub kawy z dodatkiem goździków i cynamonu. Nie każdy praktykuje, ale każdemu się takie rzeczy z okresem świątecznym właśnie kojarzą.
Jeszcze kilka lat temu marzyłam o notatniku Moleskine, bo… jest drogi, jest taki profesjonalny i wiecie, człowieka cieszyła sama myśl o posiadaniu zeszytu tej firmy. Zbyt długo minęło zanim faktycznie kupiłam sobie taki drogi notatnik.
Nie jestem fanką Poczty Polskiej, ale w ramach naszej akcji „Ludzie Listy Piszący” przełamałam się i skorzystałam, gdyż jazda na drugi koniec miasta by skorzystać z InPostu, gdzie siedzibę poczty mam dosłownie w bloku obok, byłaby ogromną stratą czasu. Wysłałam priorytety, jeden do Cieszyna i jeden do Bydgoszczy.