Latry to bardzo krótka książka, moje parę słów o niej nie będzie też zbyt obszerne. Najnowsze dzieło Briana Lumleya, niezwiązane z żadną serią, opowiadające o świecie półtora wieku po zagładzie atomowej, gdzie żyje reszta ludzi i stworzenia zwane Latrami, które są jakąś odmianą ukochanych przez autora wampirów.
Zaczęłam tę książkę już sama nie wiem kiedy, ale dawno. Czytałam ją na Kindle’u, w sumie tylko na siłowni, więc wiecie – nie było zbyt wielu okazji w poprzednim kwartale. Jest to druga książka z serii Battlefield, jednak absolutnie nie związana z wydarzeniami z trzeciej części.
Czyli kolejne książki do kolejki. Czytam Latry od zeszłego tygodnia, zostało mi mniej niż pięćdziesiąt stron, zaraz więc usiądę i dokończę. Po ponad czterech miesiącach kapnęłam się, że mam zablokowane konto w bibliotece, bo jest ono ważne tylko 12 miesięcy i trzeba je przedłużać przez wizytę w oddziale. Fun fact. Nie wiedziałam.
Mam z tą powieścią wielki problem. Z jednej strony katowałam ją praktycznie od dnia premiery, która odbyła się w połowie marca. W międzyczasie przeczytałam cztery inne tytuły. Dlaczego? Bo przez pięćset stron jest strasznie nudno, przynajmniej dla mnie.
Skakałam sobie po internecie pijąc ukochanego Earl Greya i nagle zobaczyłam reklamę akcji „Ocal książki”.
Bardzo irytują mnie słabe książki, jeszcze bardziej takie, nad którymi ludzie się rozpuszczają, a do mnie nie trafiają kompletnie. Hipnotyzer to idealny przykład.